W wielu baśniach, podaniach, legendach, klechdach są miejsca
zakazane. Nie wolno tam wchodzić, są zamknięte, oddalone, odgrodzone. Jeśli już
się tam jest – nie wolno niczego ruszać, dotykać, czasem nawet patrzeć, bo COŚ
się stanie.
A mimo to bohater wchodzi tam (mniej lub bardziej
przypadkowo) i doświadcza czegoś, co zmienia jego życie, bądź zdobywa coś co
zmienia jego życie. Albo jedno i drugie.
Czasem jest tak, że bohater opowieści znajduje się w takim
miejscu kilkakrotnie. Za pierwszym razem ucieka przestraszony, a potem wraca i
zdobywa COŚ.
* * *
Przeprowadzane to wszystko od domu do domu, zamykane w starych
szafach, poupychane po kątach, pod kanapą, za szafą, pod fotelem. Ciasno, ale
są... Przez lata nikt nie zaglądał do nich. Życie toczyło się swoim trybem, a
ja nie dotykałam „skarbca”.
A teraz znów w obliczu zbliżającej się przeprowadzki –
dotknęłam mojej małej – wielkiej historii.
Z koniecznością podjęcia decyzji – co z tym zrobić. Co
zostawiam, porzucam, odrzucam, co zabieram w dalsze życie. W to nowe, wymarzone…
Otworzyłam starą szafę. Tę, w której zamknęłam przed laty
wszystko to, co chciałam ocalić, albo czego nie potrafiłam odrzucić. Tak, to
trochę inna bajka, a jednak wciąż ta sama.
Najpierw zapach. Nie umiem go opisać, ale nagła fala emocji
uderzyła mnie, aż się cofnęłam o krok. Zapach mojej Matki, zapach mojej Babki…
zmieszane, a jednak każdy z nich da się wyodrębnić. Intensywne.
Wspomnienia wywołane zapachem doszły do świadomości. Moje, i
NIE moje wspomnienia. Opowieści, sceny odtwarzają się z każdym przedmiotem, na
którym spocznie oko, a w głowie jest tylko wielkie „nie wiem”. Racjonalny mózg –
wysiadł. Zalany przypływem uczuć, zdominowany obrazami z pamięci, wyobrażeń –
odmówił posłuszeństwa.
Bezradnie sięgnęłam po papierosa. Zwężone naczynia
krwionośne przywróciły moją jaźń do tu i teraz.
Tak. Jestem ich
kontinuum. Tak jak Pierworodna jest kontinuum mnie. I ich.
Szafa wypchana po brzegi.
Co chcę stąd zabrać?
Wszystkie zgromadzone przedmioty są moją historią.
Moją? Czy ludzi, którzy żyli przede mną. Niektórych nie
znam. Dziadek Władysław zginął w Charkowie. Dziadek Eugeniusz zmarł nim się
urodziłam. Nie znam ich. Czy oni znają mnie? Ciotka Duniasza - kawał historii.
Podobno poznałam ją gdy miałam mniej niż pięć lat. Nie pamiętam. A teraz? Kim
jest dla mnie ta kobieta teraz? Kim jest dla moich Pierworodnych?
W uproszczeniu, fizycznie: biorę czy wyrzucam?
W przełożeniu na wartości: biorę (a więc kontynuuję,
pielęgnuję, poświęcam temu uwagę i czas, daję szansę Pierworodnym, żeby się
spotkali z historią, własną przecież) czy odrzucam, dając miejsce nowemu,
budowanemu samodzielnie od podstaw?
Wyciągam małe zawiniątko. Wiem co jest w środku. To różaniec.
Zrobiony z chleba dla mojej Babki przez współwięźniarkę z Workuty. Jako
podziękowanie… nie pamiętam za co…
Pamiętam, że wisiał u Babki nad łóżkiem, przy obrazie Matki
Boskiej Ostrobramskiej. Pamiętam wspólne pacierze z Babką. Nie miłe, Babka
zawsze kazała mi przepraszać za grzechy, a ja nie czułam się grzeszna.
A może to nie było tak? Może ten różaniec zrobiły wspólnie
dla Babki, każda dała odrobinę chleba i nie były później głodne?
A może Babka wymusiła ten różaniec. W swoisty sposób
poprosiła o jego ulepienie? Umiała doskonale manipulować ludźmi. Robili zawsze
co chciała. Była psychicznie silna jak tur.
Z Workuty została zwolniona. W głowie mi się nie mieści, jak
to możliwe, żeby Rosjanie zwolnili z Syberii żołnierza AK, uczestniczkę Akcji
Burza. A jednak wróciła do Polski, spędziwszy za kołem polarnym zaledwie rok.
Więc co z tym różańcem?
W okolicach żołądka czuję ssanie. Tak, czas na obiad. Z ulgą
odkładam różaniec. Zamykam szafę. Zajmę się tym później. Ufff. Decyzje odroczone.
* * *
Większość oddałam ciotkom i znajomym o podobnej figurze.
Resztę wpakowałam do worków, aby oddać potrzebującym. Worki wystawiłam przed
dom – następnego dnia miał jeździć samochód PCK. Rano telefon: „wszystkie
rzeczy są rozwłóczone po ulicy, bezdomni szukali czegoś dla siebie w nocy”. Zbierałam
te ciuchy i płakałam ze złości i żalu.
* * *
Zabrałam to wszystko do nowego domu i zamknęłam w starych
szafach, poupychałam po kątach, pod kanapą, za szafą, pod fotelem. Ciasno, ale
są... Przez kilka lat nie zaglądałam do nich. Życie toczyło się swoim trybem, a
ja nie dotykałam „skarbca”. Nie mogłam. Długo podnosiłam się z tamtego
doświadczenia.
A teraz znów w obliczu zbliżającej się przeprowadzki –
dotknęłam mojej małej – wielkiej historii. Znów z koniecznością podjęcia
decyzji – co z tym zrobić.
Tym razem silniejsza o tamto doświadczenie.
Tak mi się przynajmniej wydawało.
Czterdzieści pudełek slajdów rodzinnych, z wypraw Sfinksa,
wyjazdów Mamy, Cioci Wandzi, pobytu rodziny z daleka, u rodziny daleko, wakacji…
Nawet nie mam na czym tego obejrzeć…
* * *
* * *
„Sprzedam” – myślę sobie. Oglądam. Ewidentnie nigdy ten
egzemplarz nie był czytany. Więc Allegro.
M przegląda karta po karcie. I znajduje:
„Mojej ukochanej córce
w dowód wdzięczności za troskliwą opiekę w ciężkiej chorobie. Matka”
„Nie możesz tego sprzedać” – mówi M i mam wrażenie, że łzy
stoją jej w oczach.
A ja znam Babkę. Znam aż za dobrze. Przez moją Matkę jestem
jej kontinuum. Spędziłam z nią bezpośrednio długie złe godziny i równie długie,
dobre i ciekawe. Ten czas zaowocował pozytywnie
dopiero po głębokim przepracowaniu.
„Mogę” – odpowiadam krótko.
M jest zdziwiona, ale nic nie mówi, szanuje moją decyzję.
* * *
Zostawić Dzieciom?
Co taka decyzja oznacza dla mnie?
Wlokę to ze sobą do następnego domu. Upycham w starych
szafach, po kątach, pod kanapą, za szafą, pod fotelem.
I nie zaglądam latami.
Ale są.
Pomartwią się tym zstępni.
Odrzucam, znaczy sprzedaję, oddaję, zasilam zbiory muzealne,
palę notatki i pamiętniki stare listy – uwalniam ich energię, oczyszczam,
popiół oddaję ziemi. Niech zasili życie, może urośnie z tego drzewo. To też
jakieś kontinuum. Żywe.
* * *
Ale…
Co na to Dzieci? To również ich korzenie…
* * *
Babka szukała go do końca życia. Pisała do Czerwonego
Krzyża, do Ambasady, do wszystkich możliwych organów, które mogłyby coś…
Dotarła nawet do podkomendnego męża z listem, w którym błagała o informację. „Zaginął w działaniach wojennych” i cześć. To
była jedyna odpowiedź. Dochodziły plotki, że jakiś doktor Władysław o nazwisku
Dziadka pracuje gdzieś na Syberii. Złośliwi komentowali, że Władek wolał Syberię
niż swoją żonę.
Nie było Władysława na listach katyńskich, nadzieja wciąż żyła,
a wraz z nią samotna kobieta, z poczuciem porzucenia przez męża i jej córka,
którą tatuś zostawił…
W 1996 r. Matka dostała informację, że podczas ekshumacji w
Charkowie znaleziono portfel i dokumenty Dziadka Władysława. Odzyskała ojca.
Co zatem zrobić z przedwojennym, solidnym fartuchem
lekarskim dr. Władysława?
* * *
Kiedy otwieram szafę aby je posegregować, odczuwam wielki
ciężar. Ale nigdy przedtem nie otwierałam szafy, aby pobyć z tymi pamiątkami.
Jeszcze większy ciężar odczuwam na myśl, że mogę tak po
prostu oddać, czy sprzedać przedmioty, które służyły moim przodkom.
Nie mam jeszcze decyzji co zrobię.
Mam za to siłę na spotkania z Szafą…
* * *
I teraz już wiem na skąd w baśniach, podaniach, legendach,
klechdach wzięły się miejsca zakazane.
Nie wolno tam wchodzić, są zamknięte, oddalone, odgrodzone,
bo mają wielką, magiczną, prawdziwą MOC. Śmiałek musi być gotowy, dojrzały,
albo gotowy na przyjęcie dojrzałości, informacji płynących z tego miejsca.
Informacji o sobie, swoich wartościach, postawach zachowaniach, emocjach…
Nie wolno niczego ruszać, dotykać, czasem nawet patrzeć. Jeśli
nie jest się gotowym, za takie spotkanie można zapłacić wysoką cenę.
Pytanie: skąd wiedzieć, że już jest się gotowym, a to, co nas spotka – wzmocni, zamiast powalić na
łopatki?
Może w rodzinnych opowieściach, w obcowaniu z dziadkami,
babciami, starymi ciotkami jest źródło wzmocnienia?
A może musi się pojawić w nas samych?
Nie wiem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz