poniedziałek, 6 marca 2017

Ziarenko prawdy w starych bajaniach




W wielu baśniach, podaniach, legendach, klechdach są miejsca zakazane. Nie wolno tam wchodzić, są zamknięte, oddalone, odgrodzone. Jeśli już się tam jest – nie wolno niczego ruszać, dotykać, czasem nawet patrzeć, bo COŚ się stanie.
A mimo to bohater wchodzi tam (mniej lub bardziej przypadkowo) i doświadcza czegoś, co zmienia jego życie, bądź zdobywa coś co zmienia jego życie. Albo jedno i drugie.
Czasem jest tak, że bohater opowieści znajduje się w takim miejscu kilkakrotnie. Za pierwszym razem ucieka przestraszony, a potem wraca i zdobywa COŚ. 



* * *


Pamiątki, pamiątki, pamiątki…
Przeprowadzane to wszystko od domu do domu, zamykane w starych szafach, poupychane po kątach, pod kanapą, za szafą, pod fotelem. Ciasno, ale są... Przez lata nikt nie zaglądał do nich. Życie toczyło się swoim trybem, a ja nie dotykałam „skarbca”.
A teraz znów w obliczu zbliżającej się przeprowadzki – dotknęłam mojej małej – wielkiej historii.
Z koniecznością podjęcia decyzji – co z tym zrobić. Co zostawiam, porzucam, odrzucam, co zabieram w dalsze życie. W to nowe, wymarzone…
Otworzyłam starą szafę. Tę, w której zamknęłam przed laty wszystko to, co chciałam ocalić, albo czego nie potrafiłam odrzucić. Tak, to trochę inna bajka, a jednak wciąż ta sama.
Najpierw zapach. Nie umiem go opisać, ale nagła fala emocji uderzyła mnie, aż się cofnęłam o krok. Zapach mojej Matki, zapach mojej Babki… zmieszane, a jednak każdy z nich da się wyodrębnić. Intensywne.
Wspomnienia wywołane zapachem doszły do świadomości. Moje, i NIE moje wspomnienia. Opowieści, sceny odtwarzają się z każdym przedmiotem, na którym spocznie oko, a w głowie jest tylko wielkie „nie wiem”. Racjonalny mózg – wysiadł. Zalany przypływem uczuć, zdominowany obrazami z pamięci, wyobrażeń – odmówił posłuszeństwa.
Bezradnie sięgnęłam po papierosa. Zwężone naczynia krwionośne przywróciły moją jaźń do tu i teraz.
 Tak. Jestem ich kontinuum. Tak jak Pierworodna jest kontinuum mnie. I ich.
Szafa wypchana po brzegi.
Co chcę stąd zabrać?
Wszystkie zgromadzone przedmioty są moją historią.
Moją? Czy ludzi, którzy żyli przede mną. Niektórych nie znam. Dziadek Władysław zginął w Charkowie. Dziadek Eugeniusz zmarł nim się urodziłam. Nie znam ich. Czy oni znają mnie? Ciotka Duniasza - kawał historii. Podobno poznałam ją gdy miałam mniej niż pięć lat. Nie pamiętam. A teraz? Kim jest dla mnie ta kobieta teraz? Kim jest dla moich Pierworodnych?
W uproszczeniu, fizycznie: biorę czy wyrzucam?
W przełożeniu na wartości: biorę (a więc kontynuuję, pielęgnuję, poświęcam temu uwagę i czas, daję szansę Pierworodnym, żeby się spotkali z historią, własną przecież) czy odrzucam, dając miejsce nowemu, budowanemu samodzielnie od podstaw?
Wyciągam małe zawiniątko. Wiem co jest w środku. To różaniec. Zrobiony z chleba dla mojej Babki przez współwięźniarkę z Workuty. Jako podziękowanie… nie pamiętam za co…
Pamiętam, że wisiał u Babki nad łóżkiem, przy obrazie Matki Boskiej Ostrobramskiej. Pamiętam wspólne pacierze z Babką. Nie miłe, Babka zawsze kazała mi przepraszać za grzechy, a ja nie czułam się grzeszna.
A może to nie było tak? Może ten różaniec zrobiły wspólnie dla Babki, każda dała odrobinę chleba i nie były później głodne?
A może Babka wymusiła ten różaniec. W swoisty sposób poprosiła o jego ulepienie? Umiała doskonale manipulować ludźmi. Robili zawsze co chciała. Była psychicznie silna jak tur.
Z Workuty została zwolniona. W głowie mi się nie mieści, jak to możliwe, żeby Rosjanie zwolnili z Syberii żołnierza AK, uczestniczkę Akcji Burza. A jednak wróciła do Polski, spędziwszy za kołem polarnym zaledwie rok.
Więc co z tym różańcem?
W okolicach żołądka czuję ssanie. Tak, czas na obiad. Z ulgą odkładam różaniec. Zamykam szafę. Zajmę się tym później. Ufff. Decyzje odroczone. 



* * *


Likwidacja mieszkania Rodziców kilka lat temu, to było przeżycie, które powaliło mnie. Ubrania Mamy, książki, rysunki, obrazy, pamiątki, biżuteria… Każdą rzecz brałam w rękę i przypominałam jego historię. Sukienka, w której Mama wychodziła na spotkanie swojego brata po latach rozłąki, płaszcz, w którym chodziła codziennie, ulubiona letnia bluzka, peruka zakładana po chemioterapii. Co z tym zrobić?
Większość oddałam ciotkom i znajomym o podobnej figurze. Resztę wpakowałam do worków, aby oddać potrzebującym. Worki wystawiłam przed dom – następnego dnia miał jeździć samochód PCK. Rano telefon: „wszystkie rzeczy są rozwłóczone po ulicy, bezdomni szukali czegoś dla siebie w nocy”. Zbierałam te ciuchy i płakałam ze złości i żalu.



* * *


Masa rzeczy, które są jeszcze dobre i mogą się przydać. I pamiątki, pamiątki, pamiątki…
Zabrałam to wszystko do nowego domu i zamknęłam w starych szafach, poupychałam po kątach, pod kanapą, za szafą, pod fotelem. Ciasno, ale są... Przez kilka lat nie zaglądałam do nich. Życie toczyło się swoim trybem, a ja nie dotykałam „skarbca”. Nie mogłam. Długo podnosiłam się z tamtego doświadczenia.
A teraz znów w obliczu zbliżającej się przeprowadzki – dotknęłam mojej małej – wielkiej historii. Znów z koniecznością podjęcia decyzji – co z tym zrobić.
Tym razem silniejsza o tamto doświadczenie.
Tak mi się przynajmniej wydawało.
Czterdzieści pudełek slajdów rodzinnych, z wypraw Sfinksa, wyjazdów Mamy, Cioci Wandzi, pobytu rodziny z daleka, u rodziny daleko, wakacji… Nawet nie mam na czym tego obejrzeć…



* * *


Zapiski Dziadka – lekarza. Dotyczą badań naukowych, ale są tylko dyspozycją zapisów obserwacji. Nie wiadomo czego dotyczących. No ale to mój Dziadek. Jego dokonanie. Co z tym? Oddać? Komu? Sprzedać? Komu? Może spalić? Uwolnić energię, niech wraca do Źródła?  Może to działa?


* * *


Książka. „Pan Tadeusz”. Piękne wydanie albumowe z przełomu lat 50 i 60 ubiegłego stulecia.
„Sprzedam” – myślę sobie. Oglądam. Ewidentnie nigdy ten egzemplarz nie był czytany. Więc Allegro.
M przegląda karta po karcie. I znajduje:
„Mojej ukochanej córce w dowód wdzięczności za troskliwą opiekę w ciężkiej chorobie. Matka”
„Nie możesz tego sprzedać” – mówi M i mam wrażenie, że łzy stoją jej w oczach.
A ja znam Babkę. Znam aż za dobrze. Przez moją Matkę jestem jej kontinuum. Spędziłam z nią bezpośrednio długie złe godziny i równie długie, dobre  i ciekawe. Ten czas zaowocował pozytywnie dopiero po głębokim przepracowaniu.
 „Mogę” – odpowiadam krótko. M jest zdziwiona, ale nic nie mówi, szanuje moją decyzję. 



* * *


Nadal nie wiem co robić.
Zostawić Dzieciom?
Co taka decyzja oznacza dla mnie?
Wlokę to ze sobą do następnego domu. Upycham w starych szafach, po kątach, pod kanapą, za szafą, pod fotelem.
I nie zaglądam latami.
Ale są.
Pomartwią się tym zstępni.
Odrzucam, znaczy sprzedaję, oddaję, zasilam zbiory muzealne, palę notatki i pamiętniki stare listy – uwalniam ich energię, oczyszczam, popiół oddaję ziemi. Niech zasili życie, może urośnie z tego drzewo. To też jakieś kontinuum. Żywe.



* * *


Jakoś mi lepiej, gdy myślę, że mogłabym pozbyć się tych rupieci, uwolnić od ich energii, zastoin w starych szafach, bezruchu nie moich wspomnień.
Ale…
Co na to Dzieci? To również ich korzenie…



* * *


Dziadek Władysław zginął w Charkowie. Nikt nie wiedział co się z nim stało. Ostatnia „otkrytka”, jaka przyszła od niego z obozu jenieckiego w Starobielsku, była pełna nadziei na rychłe spotkanie…
Babka szukała go do końca życia. Pisała do Czerwonego Krzyża, do Ambasady, do wszystkich możliwych organów, które mogłyby coś… Dotarła nawet do podkomendnego męża z listem, w którym błagała o informację.  „Zaginął w działaniach wojennych” i cześć. To była jedyna odpowiedź. Dochodziły plotki, że jakiś doktor Władysław o nazwisku Dziadka pracuje gdzieś na Syberii. Złośliwi komentowali, że Władek wolał Syberię niż swoją żonę.
Nie było Władysława na listach katyńskich, nadzieja wciąż żyła, a wraz z nią samotna kobieta, z poczuciem porzucenia przez męża i jej córka, którą tatuś zostawił…
W 1996 r. Matka dostała informację, że podczas ekshumacji w Charkowie znaleziono portfel i dokumenty Dziadka Władysława. Odzyskała ojca.
Co zatem zrobić z przedwojennym, solidnym fartuchem lekarskim dr. Władysława?



* * *


Zastanawiam się, czy te wszystkie rzeczy z ich, a więc i moją, historią są moim obciążeniem, smugą cienia wlokącą się za moim życiem, czy też źródłem siły pochodzącej ze świadomości korzeni?
Kiedy otwieram szafę aby je posegregować, odczuwam wielki ciężar. Ale nigdy przedtem nie otwierałam szafy, aby pobyć z tymi pamiątkami.
Jeszcze większy ciężar odczuwam na myśl, że mogę tak po prostu oddać, czy sprzedać przedmioty, które służyły moim przodkom.
Nie mam jeszcze decyzji co zrobię.
Mam za to siłę na spotkania z Szafą…



* * *




I teraz już wiem na skąd w baśniach, podaniach, legendach, klechdach wzięły się miejsca zakazane.
Nie wolno tam wchodzić, są zamknięte, oddalone, odgrodzone, bo mają wielką, magiczną, prawdziwą MOC. Śmiałek musi być gotowy, dojrzały, albo gotowy na przyjęcie dojrzałości, informacji płynących z tego miejsca. Informacji o sobie, swoich wartościach, postawach zachowaniach, emocjach…
Nie wolno niczego ruszać, dotykać, czasem nawet patrzeć. Jeśli nie jest się gotowym, za takie spotkanie można zapłacić wysoką cenę.
Pytanie: skąd wiedzieć, że już jest się gotowym, a to, co  nas spotka – wzmocni, zamiast powalić na łopatki?
Może w rodzinnych opowieściach, w obcowaniu z dziadkami, babciami, starymi ciotkami jest źródło wzmocnienia?
A może musi się pojawić w nas samych?
Nie wiem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz