„Minionej nocy zmarł Marek Górki, łódzki bard, organizator
turystyki studenckiej. Był animatorem piosenki "z krainy łagodności"
. Pełnił funkcję jurora Ogólnopolskiego Studenckiego Przeglądu Piosenki Turystycznej
"Yapa"[…]”
I tyle.
Żył, żył, aż umarł.
Nagle?
Czy go znałam?
Nie wiem. Chyba nie.
Czemu ta śmierć mnie dotknęła?
Bo był mi „osobisty”?
Bo kilka chwil młodości, tej podfruwającej na
niewypierzonych skrzydłach, żółtodziobej, tej cielęcej, brykającej nieposłusznymi
jeszcze nogami, pełnej buntu, wśród lęków, szeptów rozsądku i nawoływań
szaleństwa. Szczypta czasu spędzonego
razem, rozmowy, słuchanie…
Bo słyszał.
Bo wspólne wizyty u staruszki, tam długie rozmowy,
poszukiwanie siebie w sobie, w relacji, w historii, w magii.
Bo narodziny poczucia dumy. Bo odwaga własnych wyborów,
decyzji i konsekwencji.
Bo żal i złość przeplatane tęsknotą. Tak silne… Tak dumne…
Bo spacery z psem. W zimno, śnieg, deszcz i zawieje.
Bo fotografia. „Spuszczając migawkę musisz wiedzieć jakie
zdjęcie zobaczysz w ciemni”. Sztuczki światła i chemii. Kadr, kompozycja,
klimat zdjęcia.
Bo wiara…
Bo kilka spotkań dorosłych choć niedojrzałych, gniewnych,
nabrzmiałych krzywdą zmarnowanych szans, straconego „wczoraj” i niepewnego „jutro”.
Bo słyszał.
Bo…
… miała być kawa w przyszłym tygodniu…
Bo zawsze zdążymy pogadać…