wtorek, 10 stycznia 2017

Jeden dzień w roku



***

Tekst powstał ponad dwa lata temu.
Powstał zarówno na podstawie doświadczeń własnych, jak i pracy coachingowo - terapeutycznej z kilkoma  osobami, zagubionymi w meandrach życia.

Czytając i "czesząc" go przed publikacją zdałam sobie sprawę, że opisałam dokładnie pomysł na to, co chcę robić w moim domu na wsi. Pomysł, na który świadomie wpadłam jesienią dwa lata później, a który realizuję - szczerze mówiąc - od lat.

Historia Anieli i jej zakończenie nie jest tak całkiem "wyssana z palca". A jeśli z palca, to z niejednego. 

Nie jest również "wyssana z palca" ludzka potrzeba nabrania dystansu do spraw, które zanadto angażują.
Obie z M przez cały ostatni weekend zajmowałyśmy się osobami potrzebującymi uwagi, bezwarunkowej akceptacji, wysłuchania, przytulenia, zadania kilku pytań, które mogą zadziałać jak drogowskazy, współbycia... dokładnie 5 osób potrzebowało (w mniejszym lub większym stopniu) stworzenia przestrzeni do łez, wyrażenia złości, bezsilności, gniewu... Przestrzeni tak psychicznej, jak i fizycznej. Stwarzałyśmy. Każdemu z osobna. Tyle ile potrzebował i mógł. Parzyłyśmy zioła, podawałyśmy krople, nalewki, słuchałyśmy, podawałyśmy chusteczki, karmiłyśmy i kochałyśmy całym sercem tych, którzy przyszli do nas.
Ja wiem, że wszystkie odpowiedzi są w nas, tylko nie zawsze mamy do nich dostęp. Wiem to tak długo, jak długo mam wewnętrzny spokój. Kiedy ten pryśnie - zamykają się przestrzenie rozwiązań. 
A jeśli ktoś przeżywa długotrwały stres? Jak ma znaleźć drogę do rozwiązań, kiedy wydaje mu się, że nie ma żadnej? I żyje tak, z dnia na dzień, tłumiąc i tłamsząc siebie.

Telefon dzwoniący o drugiej w nocy (i nie jest to żadne z naszych dzieci), bo ktoś zapętlił się we własnych myślach i emocjach, już nas nie dziwi. Tak widać musi już być. Godzę się na to.

Pośrednio z tej zgody powstała opowieść o Anieli. Z tej zgody jest również pomysł na nasze miejsce na ziemi.

Tam gdzie w ciemnościach nie widać wyjścia, trzeba poświecić sercem. Jak własnym się nie da, bo przygasło - potrzebne jest serce drugiego człowieka. Tylko ten drugi musi wiedzieć jak świecić, żeby nie oślepić, ale oświetlić jak najwięcej rozwiązań. I dać wybór.

 

 

Jeden dzień w roku




Aniela żyła spokojnie dzień po dniu, tydzień po tygodniu.

Jej dom stał w środku wsi. Był zwykłym wiejskim domem, typowym „słupkiem” stawianym po wsiach w latach siedemdziesiątych.

Piękno domu polegało na tym, że Aniela o niego dbała. Czyste okna, firaneczki, zazdrostki, zasłonki dobrane kolorem do mebli, zwłaszcza miękkich foteli i kanap cieszyły oko domowników i gości. Lśniące podłogi okryte dywanami i chodniczkami bez jednego pyłku, wyszorowane drzwi, szafki, szafy, klamki, półki, żyrandole. Nic szczególnego, po prostu wysprzątany dom, wymyte sanitariaty, dekoracje na każdą okazję – wszystko to było chlubą Anieli. Cień nieporządku nie mógł pozostać nie zauważony i nie uprzątnięty w tej chwili. Dom był królestwem, w którym Aniela rządziła jednowładnie i niepodzielnie.

 Nie były to rządy twardej ręki, raczej nieustająca służba w przekonaniu, że tylko ona jest w stanie we właściwy sposób zadbać o wszystko i wszystkich.

Sąsiadki nadziwić się nie mogły, że Aniela ma tak cysto w kuchni, w domu i w przydomowym obejściu. Ogródeczek Anieli był zjawiskowo piękny i zadbany. Rabatki układały się w misterny wzór, a kwiaty rosły według anielinego porządku.

Ale Aniela tego nie widziała. Jej uwaga wciąż była przy niedostatkach, przy chwastach nieśmiało kiełkujących na granicy grządki, na nie dość wyczyszczonym rancie wanny, czy blacie kuchennym. Anielę irytowało każde zabrudzenie, każde przestawienie przedmiotów. Natychmiast rzucała się, aby to poprawić i posprzątać.

Tak samo dbała o rodzinę. Dzieci w odpowiednio dobranych, czyściusieńkich ubrankach codziennie szły do szkoły, a mąż i do obory, i w pole wychodził zawsze oprany, czysty i pachnący, jakby do biura się wybierał. Dwa dni pod rząd tych samych ubrań nie wkładał, nawet roboczych, a i gumofilce codziennie były przez Anielę myte, czyszczone i ustawiane we właściwym miejscu.

I to jeszcze nie koniec cnót Anieli. Bowiem, święta ta kobieta, dbała również o to, aby nikomu w rodzinie niczego nigdy nie zabrakło. Dla każdego było takie jedzenie, jakie najbardziej lubił, dla każdego dobra rada i pomoc niesiona zanim zdążył poprosić.

Tylko staruszek ojciec Anieli, choć cieszył się serdeczną troską córki – twardo wymykał się spod kontroli. Ileż razy Aniela próbowała ukraść mu ubranie do prania, bo ani po dobroci, ani na prośby łzawe, ani po złości staruszek nie chciał rozstać się z portkami i koszulą, które często nosił całą dobę, a nie prane mógł tygodniami co rano zakładać na zadek. Sam też nie lubił mycia, a kąpiele uważał za poważne zagrożenie dla życia i zdrowia. Porządku wokół siebie nie trzymał, a i co w ręce wziął, to położył nie na miejscu. Co się z nim Aniela naużerała, jedna ona tylko wie, no może i ojciec również, ale nie miał w zwyczaju pamiętać czegoś dłużej niż trzy dni. Stary był dobrym gospodarzem, dbał o żywinę, o ziemię, o obejście, ale pod zarząd córki nie oddał się nigdy.

Aniela wstydziła się ojca, choć pan Stanisław mądrym był człowiekiem i dobrego serca, przychodzili do niego po radę chłopi z trzech wsi. Bo nie tylko od pokoleń rolę uprawiał, ale i szkoły odpowiednie ukończył i gospodarstwo zięciowi oddał zadbane i rozwinięte tak, że nawet Unia musiała przyznać, że jako jedyne w powiecie spełnia wszelkie normy zarówno w hodowli tuczników, jak i w produkcji mleka.  A to wcale nie jest takie łatwe w obliczu NORM hodować świnie i produkować mleko.

Anieli było wstyd, że ojciec zaniedbany i, co tu dużo gadać, śmierdzący, gości przyjmuje. Faktu, że i goście często niezbyt piękny zapach wokół siebie roztaczali, jakoś Aniela nie dostrzegała.

Co się nagadała, naprosiła, ile łez wylała ile podstępów zrobiła, żeby tylko ojca umyć, albo chociaż ubranie mu uprać.

Nie i nie!

Aż zdarzyło się tak, że staruszek przewrócił się i złamał nogę. Przyjechało pogotowie, zabrali ojca do Tomaszowa, ale Aniela w ślad za karetką pojechała. Na Izbie Przyjęć doglądała, żeby wszystko porządnie zrobili. I znów wstyd, bo traktowali staruszka jak jakiegoś menela zapitego.

Jednak wypadek sprawił, że ojciec chcąc-nie chcąc bardziej poddał się woli córki. Wreszcie mogła go umyć codziennie, ubrać w czyste, zadbać o odpowiednie pożywienie, terapię, rehabilitację i leki.

I jak się łatwo domyśleć staruszek, choć sobie liczył przeszło osiemdziesiąt wiosen, wstał na nogi i po pół roku dziarsko po obejściu paradował, a świnek i krów doglądał, bo kochał gospodarstwo całym sercem i zawsze najlepiej wiedział jak co zrobić.

Któregoś jednak dnia….

Któregoś dnia, na początku kwietnia, zaraz po świętach wielkanocnych do chatki wiedźm zajechał Heniek – mąż Anieli.

Zaparkował niechlujnie i szybko pobiegł wiedźm szukać.

- Halo!? – wołał – Halo!? Jest tam kto?

- A co to, panie Heniu, się stało?

- Aniela! Pani Miro Aniela!

- Co z Anielą?

- Pani Miro, szybko, niech pani jedzie ze mną!

- Dobrze – powiedziała Mira, która już zaczynała rozumieć co się stało – tylko powiem Meli, że wychodzę.

Wjechali na heńkowe podwórze. Mira wysiadła z auta i pobiegła do kuchni, choć nikt jej nie mówił, że tam właśnie trzeba. Heniek nie był w stanie mówić. Aż się jąkał ze zdenerwowania.

Mira zatrzymała się w progu i prędko otoczyła niewidzialną tarczą samą siebie. Po kuchni bowiem latały talerze i miski, posypując podłogę i blaty mniej lub bardziej rozdrobnioną mieszanką szkła i fajansu. Aniela wyła i rzucała kolejnymi przedmiotami. Garnek z barszczem ukraińskim w drodze na białą, przed świętami malowaną ścianę zostawił na suficie ślad swojej obecności i spływał w dół smakowitym kolorem buraczków ze śmietaną. Nóż do mięsa wbił się w drzwi lodówki, przeszklone witrynki kredensu straciły swoje kolorowe szybki, stolnica połamana leżała w kącie, a Aniela czyniła nowe porządki w najlepsze.

Kątem oka Mira zobaczyła rodzinę myszy chyłkiem wymykającą się z kuchni, ledwo zdążyły schować się za węgłem, gdy w ich kierunku ruszył ze świstem młynek do kawy.

Jedno spojrzenie na kobietę sprawiło, że Mira rozumiała wszystko. Tylko chwilę zajęło zastanowienie czy pozwolić Anieli wyszaleć się w kuchni, czy ratować dobytek i zatrzymać ją. Wiedziała, że wstrzymanie mogłoby spowodować śmierć kobiety. Emocje tłumione przez całe życie właśnie się ujawniły.

- Pani Miro?  Da pani radę coś z tym zrobić? – dopytywał Heniek?

- Tak, Heniu, tak, tylko to jeszcze potrwa. Zastawę nową chyba trzeba będzie i lodówkę bo ta już nieszczelna… I nie wiem co z szafkami, spróbuję ochronić, ale to ryzykowne. Uratuję szafki, a Anieli się pogorszy.

- A niech szlag szafki, co z nią?

- Oczyszcza emocje panie Heniu.

- Co?

- Tak sobie radzi z czymś, co ją bardzo zdenerwowało – Mira mówiła lekko, jakby prowadziła konwersację o pogodzie podczas angielskiej herbatki.

- Ale ona nigdy… A już tak… Nawet muchy nie skrzywdziła.

Aniela zobaczyła ich w progu. Przez chwilę patrzyła nieprzytomnym wzrokiem. Nagle skuliła się, a potem skoczyła ku nim z ogromną żeliwną patelnią.

- Woooon! – ryczała nie swoim głosem – Woooon! – zamachnęła się żelastwem na odlew i byłaby ich trafiła, gdyby nie to, że patelnia uderzyła w coś niewidzialnego, aż pękła.

Heniek stał blady, świadom tego co się stało.

- Jak to? – jęknął?

- Cicho, potem ci to wytłumaczę. Idź stąd.

- Dobrze – i Heńka nie było.

Aniela zaś zauważyła, że rozbiła patelnię. Patrzyła na skorupy zdumionym wzrokiem. Potem przeniosła uwagę na Mirę. Rozejrzała się po kuchni. Podeszła do krzesła, podniosła je i usiadła. Przez chwilę rozglądała się zdumiona. Obracając się do Miry wciąż stojącej w drzwiach wyszeptała ledwo słyszalnym głosem.

- Żeby chociaż jeden dzień, jeden dzień przeżyć na swoich zasadach, dla siebie, nie robiąc tych idiotycznych rzeczy, które zajęły mi całe życie… całe życie…

Mira weszła do kuchni. Podniosła drugie krzesło i usiadła obok Anieli. Milczała. Kobieta zerknęła na nią.

- Heniek panią przywiózł? – bardziej stwierdziła niż zapytała.

- Tak Anielo.

- Oni wszyscy nie wiedzą jak to jest chodzić za nimi, sprzątać po nich, czyścić, reperować, dbać, karmić, gotować pięć obiadów na jeden dzień, znów czyścić i znów sprzątać. I jeszcze każdego wysłuchać i przyjąć fochy, niezadowolenie, a potem każdemu pomagać, bo sam się nie ogarnia. Od rana do nocy żyję ich życiem! Od rana do nocy zajmuję się ich sprawami, a w nocy Heniek…

Mira milczała. Była obok, duża, ciepła, i milczała.

- Gdybym mogła jeden dzień w roku przeżyć po swojemu, to… - zatrzymała się – to… nie wiem… Nie wiem co bym zrobiła! – rozpłakała się. Złość powoli ustępowała miejsca żalowi. Nie miała sił już rzucać sprzętami. Ale wielka fala łez przykryła jej oczy lawiną.

Płakała godzinę. Zmęczyła się. Wstała.

- Muszę tu posprzątać – powiedziała cicho. Podniosła z podłogi garnczek od mleka. Miał wgnieciony bok i odpryśniętą emalię.

- Cholera! Mój ulubiony! – cisnęła nim ze złością. Usiadła. Była tak zmęczona, że gotowa zasnąć nawet tu, w tych potłuczonych szkłach.

Mira pomogła jej wstać i zaprowadziła do sypialni, położyła do łóżka. Okryła kołdrą. Wtedy przyszły dreszcze. Mira położyła ręce na głowie Anieli. Wyszeptała coś. Aniela już prawie zasypiała, nagle otworzyła oczy, przez sekundę patrzyła na Mirę.

- Muszę tam posprzątać! – zerwała się.

- Zostaw, niech sami to posprzątają! – Mira łagodnie, ale zdecydowanie przytrzymała Anielę. Znów ręce położyła na głowie i szeptała coś niezrozumiałego, ale bardzo łagodnego i miłego.

Aniela zasnęła. Mira siedziała z nią jeszcze kilkadziesiąt minut i wyszła do Henryka.

- Co z nią? Jak pani zatrzymała tę patelnię? Przecież ona mogłaby nas oboje zabić! Jak pani zrobiła, że ta patelnia rozleciała się w drobny mak?

- Panie Heniu, chcę żyć – roześmiała się Mira – a z Anielą jest poważnie. Czegoś nie wytrzymała. Pan na pewno wie czego.

Heniek spuścił wzrok.

- Po prawdzie to nie wiem – spojrzał w oczy Miry. Było mu wstyd, że z żoną taki ambaras zrobił staruszce, ale pogotowia wołać nie chciał, bo byłaby sensacja na całą wieś. I tak słychać było jak Aniela ciska się po kuchni i wrzeszczy, wystarczy. Wezmą ich na języki.

- Ludzie zawsze na języki biorą panie Heniu. Nawet jak Aniela przykładnie każdy pyłek sprzątała, też brali. Też śmieli się, że salę operacyjną macie w domu.

- Ale przynajmniej to było chwalebne!

- Oj! Panie Heniu! Chwalebnym jest jeśli jeden człowiek podporządkowuje się całkowicie innym? Nie zostawia nic dla siebie? Rezygnuje z własnych przyjemności, pasji, marzeń, żeby inni byli zadowoleni?

- Chyba nie – Henryk potarł kark.

- Nawet pan, choć gospodarz przykładny i normę unijną pan trzyma i o rodzinę dba jak się patrzy – nawet pan ma swoje małe ciche przyjemności – Mira wiedziała dokładnie o czym mówi.

- Że na ryby pójdę raz kiedyś! – obruszył się Henryk.

- Na ryby to jedno, ale nie o to chodzi. Wie pan dobrze, że są sprawy, o których nikt we wsi nie wie i nawet ksiądz na spowiedzi nigdy nie słyszał, a jednak się dzieją!

Henryk spąsowiał. Spojrzał na Mirę krwawym wzrokiem. Skąd wiedziała!

- Po kogo pan pojechał? Po wiedźmę, to i wiedźma wie! Ale nie w porządku od żony wołać i na boku korzystać! Chociaż dyskrecji gratuluję. Nikt we wsi nie wie, nikt w mieście się nie domyśla!

- Bo to pani Miro, jakoś tak…

- Wiem jak! Ale to nie jest tylko twoja sprawa. Jeśli zdradzasz, nawet w tajemnicy, nawet najciszej, najdyskretniej, to i tak wpływasz na rodzinę i na jej rozpad. To się dzieje w energii rodziny… Popatrz pan na dzieci. Pomagają? Nie. Wymagają? Tak. Popatrz pan na dziadka… Innym odda siebie bez reszty, ale zrobić to o co Aniela prosi, nie! Pan jej nie szanuje, więc nikt jej nie szanuje. A że pana gumiaki czyści, to już wstyd. Dla pana wstyd. Ale Aniela o tym nie wie, bo Aniela jest dobrze nauczona koło domu chodzić i nie pyskować.  O pani z Tomaszowa ja jej nie powiem! I ty też nie!

- Dzięki – Henryk poczuł jak z karku schodzi zimne ostrze topora.

- Nie dla ciebie to robię gagatku, a dla niej, żeby jej serce nie pękło i dla dzieciaków, żeby im ojca nie odbierać. Bo dobrym ojcem jesteś chłopie. I mężem możesz być dobrym, tylko w jednym domu naucz się żyć, z jedną kobietą. Ślubowałeś miłość, wierność i uczciwość małżeńską? Przyrzekałeś, że uczynisz wszystko, aby małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe?  

Heniek pokiwał głową w milczeniu.

Ty i tak zrobisz jak zechcesz. Albo wrócisz całkiem do rodziny, albo będziesz dalej pół na pół żył. Ale Anieli dasz prawo do zajęcia się swoim życiem. I pomożesz do zdrowia wrócić. Bo u niej poważnie nie tylko z nerwami jest, ale i groźniejsza dużo sprawa. Ja spróbuję zaradzić, ale nie wiem, czy nie trzeba będzie lekarzy wołać, do chirurgów jeździć.

- Co? – Henrykowi zaschło w ustach – co jej jest? – wyszeptał ledwo dosłyszalnie.

- Za dużo siebie dała. A wyście wszyscy brali garściami. Nigdy nawet nie zająknąłeś się do dzieciaków, żeby matce pomogli. Nigdy teścia nie pogoniłeś, żeby się ludziom brudny nie pokazywał, a ciebie by posłuchał, wiesz o tym.

- No jak teścia? Nie wolno!

- Teściu kochany, chodź, pomogę ci, skoro Anieli żonie mojej tak zależy, umyjesz się i czyste założysz. Jakoś po męsku byś pogadał i teść dowiedziałby się, że TERAZ to się córce szacunek należy i posłuch.

- A co można z tym… Czy to się… Skąd pani wie… Czy to moja wina… - Henryk nie wiedział jak zacząć myśl.

- Zrobić z tym coś można i ja będę robiła. Ale ty ze sobą porządek zrób, bo gdyby nie dbałość Anieli, to pani z Tomaszowa nie spojrzałaby na ciebie!

- A cóż ja zrobić mam, jak obie je kocham! – Henryk wybuchnął nagle.

- A to już twój wybór! No i tej, która cię zechce na stałe. Teraz wracam do Anieli, a ty gagatku zastanów się, co jest dla ciebie ważne. A teraz hajda z tą karteczką do Meli, niech naszykuje zioła i proszę tu szybko przyjechać z nimi!



***



- Pani Miro, przepraszam… niepotrzebnie Heniek panią tu wlókł, trochę się źle poczułam…

- Czy potrzebnie, to się zaraz okaże. Proszę tu leżeć, aj zrobię herbatę z ziół.

- O nie! – Aniela zerwała się, ale zakręciło jej się w głowie – Chyba mam nie posprzątane w kuchni.

- Anielo, proszę pozwolić mi się sobą zaopiekować przez chwilę, dobrze? – Mira ma pewny siebie głos – A jeśli chodzi o kuchnię, to nie takie bałagany już w życiu widziałam – roześmiała się serdecznie i lekko. - Po bombardowaniu – dodała w myślach.

Znalezienie całego naczynia graniczyło z cudem. Czajnik elektryczny pęknięty, garnki pokrzywione, poobtłukiwane. Ileż siły miała Aniele w napadzie furii… Wreszcie znalazła garnek w nienajgorszym stanie, zagotowała wodę, sypnęła ziół. Pomyślała chwilę i dodała jeszcze. – A może bym po prostu cofnęła ten czas – przyszło jej na myśl – do pół godziny przed awanturą, szkody byłyby mniejsze… chyba… Czy to nie za duża ingerencja… Co da Anieli skonfrontowanie się z tym bałaganem? Przeżyje szok, ale nastąpi w niej zmiana. Trwała zmiana. A jeśli cofnę czas – myślała Mira dalej – to co się stanie?

Rozejrzała się po kuchni. - Acha, było tak: Aniela stała przy zlewie… wszedł syn, najstarszy, on ma ze dwadzieścia lat… powiedział, że jest głodny… w tym samym momencie ojciec chciał herbatę, a Aniela czuła się zapóźniona z obiadem… bo… była u lekarza! Dobrze, że poszła! Ma świadomość, że rachunek się zbliża! Więc oni dwaj na raz, a w zlewie jakieś rzeczy, co to za rzeczy – Mira zajrzała do zlewu – o matko na boso! Od bimbru! Zostawili jej do umycia?! Więc jeszcze to! Cholera! I ona poprosiła o pomoc przy obieraniu ziemniaków, bo kaszę dla ojca i kluski dla męża miała, a córka lubi ziemniaki… Taaak… Trzy obiady, cholera, samą mnie złość bierze… Acha i syn z ojcem, syn szukał jedzenia w lodówce, ojciec męczył o herbatę, a ona walczyła z bimbrownicą, żeby umyć te ziemniaki, to ją wreszcie krew zalała… Dobrze, że nie dosłownie, ale trzeba sprawdzić czy się tam co nie popsuło. Mikrowylewy są również groźne…

Mira miała już obraz. Kobieta wkraczająca w pięćdziesiąty rok życia dowiaduje się o podejrzeniach nowotworu, wraca do domu, jest z tym sama, a rodzina nawet nie zapytała gdzie była, tylko chcą jeść i pić… A ona całym życiem ich karmiła. A przedtem matkę, ojca i brata… Brat pijak, źle skończył. Teraz ona pielęgnuje go od dziesięciu lat. Wypadek na motorze, paraliż.

Matka wymagająca, zmienna w nastrojach, wybuchowa, zupełnie nieświadomie manipulująca emocjami… Ojciec pantoflarz, ale na wsi ma poważanie… I babka, która całą rodzinę stawia na baczność, despotka…

Małżeństwo jako forma wyrwania się z domu. Dwa lata w mieście, ale Heniek tęskni za wsią – chodziło mu o przejęcie gospodarstwa – szwagier i tak nie podoła z wózka… Wracają. I oboje są na prawach parobków. Matka wytresowała Anielę do porządków, a babka do bezwzględnego posłuszeństwa…

Aniela chciała na studia, na farmację… Ale nie pozwolili. Masz maturę, nie musisz więcej, do dzieci i domu ci studia niepotrzebne - mówili. A Anieli marzyła się apteka…

Przyjrzawszy się temu wszystkiemu Mira zdecydowała zostawić pobojowisko. I nie ruszać czasu. Niech płynie swoim torem… Im mniej się ingeruje, tym lepiej wychodzi!

Zioła naciągnęły. Wzięła ściereczkę, otrzepała na wszelki wypadek i poszła do pokoju.

Aniela siedziała na łóżku. Blada i słaba. Kiwała się w tył i w przód…

Mira dała jej garnuszek z ziołami.

- Proszę wypić dziesięć łyków, póki ciepłe. Potem zrobimy okłady, a Mela na jutro przygotuje maść. Będzie się pani nią smarowała rano i wieczorem.

- Ojej, ale ile jestem winna?

- Proszę zapamiętać, że nie jest pani nikomu niczego i niczemu winna.

- To trudne… - Oczy Anieli były nieobecne. Zaczynała sobie przypominać, ale i napar zaczynał działać. Mira zastanawiała się co przyjdzie szybciej, sen czy świadomość…

Sen nie nadchodził. – Twarda bestia – pomyślała Mira – chyba trzeba zacząć od klątw i uroków, sama nie wiem… Wolałabym z nią nie pracować tutaj, zła energia, dom do oczyszczenia. Cholera!

- Nie zechciałaby pani pojechać do nas na kilka dni? Odpocząć, poleczyć się trochę u nas…

- A co mi pani może pomóc?

- Skaleczyła się pani – Mira pokazuje ranę na dłoni – proszę patrzeć – położyła rękę na ranie, pomamrotała chwilę – gdzie jest skaleczenie?

Aniela przygląda się. Coś do niej dociera… Senność ją bierze… Ale nie chce jej się spać.

- Dobrze – mówi pojadę do pani.

- Proszę zebrać najważniejsze rzeczy i jedziemy.

- Tylko… ja musze sprzątnąć w kuchni, chyba wylała mi się zupa.

- Taaak, troszkę się rozlało, ale to nic, oni posprzątają!

- Oni, pani Miro, tylko chcą żreć! – w Anieli rozbrzmiał daleki grzmot minionej burzy…

- Pani Anielo, zrobiła im pani taki mały bałaganik, że jak będą chcieli żreć,  a pani nie będzie – to będą MUSIELI posprzątać – śmieje się Mira lekko i serdecznie.

- Była tam pani?

- Tak, przecież zioła parzyłam.

- No to tylko zerknę, co im zostawiam, bo nie pamiętam dobrze.

Mira uniosła brwi i zamknęła na chwilę oczy.

- No to chodźmy do kuchni – powiedziała rezygnując ostatecznie z koncepcji oszczędzenia konfrontacji autorki z dziełem zniszczenia.

- O. MÓJ. BOŻE. – powiedziała Aniela wolno i spokojnie stanąwszy w drzwiach pomieszczenia, które kiedyś było kuchnią – to ja to tak ładnie urządziłam? – wydawała się zadowolona z obrazu zniszczenia.

- No… Tak!

- Musiałam się okropnie zdenerwować, bo nawet serwis po babuni poszedł.

Mela uśmiechnęła się. „Serwis po babuni” – pomyślała – stłukłaś kobieto żeby się jej wreszcie pozbyć. Ale nic nie powiedziała, będzie jeszcze czas…

Aniela zwiedzała kuchnię. Zatrzymała się nad skorupami żeliwnej patelni.

- To też ja? – zapytała z niedowierzaniem.

- Tak Anielo, to też – potwierdziła Mela spokojnie.

- Mam tyle sił? Czy taka byłam zła?

- A jak pani myśli?

- Byłam wściekła! Dobrze, że nikogo nie zabiłam! – rozejrzała się dokładniej – barszczyk też ładnie zakomponowałam… Może powinnam zając się dekoracją wnętrz...

Mira cieszyła się w duchu, że pacjentka ma poczucie humoru, będzie łatwiej pracować… Natomiast prezentowany dystans do własnych zachowań zadziwił Mirę, gdy Aniela wyjęła z torebki telefon komórkowy i zaczęła fotografować, a potem filmować swe dokonania.

- Rzeczywiście, żeby mogli zeżreć, muszą porządnie posprzątać. Chodźmy stąd! – wzięła torebkę i wyszła. Mira poczuła, że Aniela nie chce tu wracać…

- A kto zaopiekuje się Sebastianem? – zapytał Heniek prowadząc auto w stronę chatki wiedźm.

- A wiesz Heniu, gówno mnie to obchodzi!

Heniek o nic więcej nie pytał, z zaciętą miną prowadził samochód po leśnych wybojach.

Zatrzymali się przed chatą. Mira chwilę mocowała się z klamką samochodu, Aniela wysiadła i szła w stronę furtki. Mela czekała w progu.

Heniek kłaniał się Meli. Miał do niej szacunek odkąd usłyszał od teścia, jak wiele lat temu wyleczyła z narowów złośliwego konia każąc zrobić zabieg na zębach trzonowych. Imponowała mu wiedza o zwierzętach. Wiele razy marzył, żeby zaprosić ją do swojej obory i chlewni… Ale nie miał śmiałości. Może teraz…

Ale wiedźmy szybko go pożegnały i nie miał okazji nawet zapytać o krówki…

Tego dnia trzy kobiety, po prostu zjadły kolację i poszły spać. Aniela zdecydowała się zamieszkać w pracowni na czas pobytu u wiedźm.

- Widziałaś, sama wybrała oborę na nocleg dla siebie, jak ona w ogóle się szanuje?

- Dobrze wyremontowana obora z kominkiem i wucetem może być – mruknęła Mira prawie przez sen – zmęczyła mnie, będę spać…

- Śpij wiedźmo – szepnęła Mela.



***



Mela i Mira z szacunkiem traktowały swoją pensjonariuszkę. Nie dopytywały o nic, ale spędzały z nią miły czas. Zapraszały na spacery i pozwalały przyłączyć się do prac domowych i w ogrodzie. Rozmawiały o rzeczach prostych i błahych.

Codziennie Aniela dostawała porcję ziół, masaż i reiki, codziennie też wszystkie razem modliły się na brzegu stawu.

- Właściwie dlaczego modlimy się nad stawem? – zapytała Aniela któregoś wieczoru.

- Bo to dobre miejsce – powiedziała Mira – i księżyc ma się w czym przeglądać.

- Acha… Bo myślałam, że modlić się trzeba w kościele i przed obrazem.

- Modlić się można gdzie się chce, gdzie czujesz, że On słucha.

- A wy słyszycie, że słucha?

- Tutaj często.

- A po czym to poznajecie?

- Modlitwa Anielu to coś więcej niż pacierz. Modląc się nie tylko wypowiadasz słowa, które ktoś kiedyś ułożył. Możesz to robić, ale nie musisz. Modlitwa to szczególne skupienie. Dobrze jeśli dziękczynne, bo zawsze jest za co dziękować.

- No nie wiem – zaprotestowała Aniela.

- Anielo. Przeszłyśmy okupację i Powstanie w Warszawie i realny socjalizm. Zawsze jest za co podziękować. Amen.

Aniela milczała dłuższą chwilę. Skupiła się na tym za co chciałaby podziękować w swoim życiu.

- To, za co mogłabym podziękować w życiu… - zatrzymała się. Znów milczała. Podobała jej się cisza. Cisza tej zagrody położonej w oddaleniu od siedzib ludzkich, cisza tego domu, w którym ani radio, ani telewizor nie gadały na okrągło, cisza tych kobiet, które choć mówią i żartują, są ciche. Robią wszystko naturalnie, z przyjemnością i tyle ile sprawia im radość.

- Mogłabym podziękować, że trafiłam tu do was. – Aniela spojrzała na Melę, spojrzała na Mirę.

Uśmiechały się.

- To podziękuj – rzekła Mela miękko.

- Kiedy nie umiem. Nie mam słów.

- Nie dziękuj słowami, tylko sercem. Sercem zobacz ile harmonii jest w przyrodzie, a ty też jesteś przyrodą.

- Nie umiem… Nauczycie mnie?

- Umiesz. To się ma, od urodzenia, darowane przez Boga. Uwierz, że to masz!

Aniela milczała.

Przy kolacji była małomówna, skupiona, wyciszona. Wypiła swoje zioła i poszła spać.

Milczała przez następne siedem dni. Siedziała głównie nad stawem. Patrząc w wodę kiwała się delikatnie w tył i w przód. Jadła posiłki, nawiązywała kontakt, ale nie wdawała się w długie rozmowy, piła zioła i milczała sobie.

- Tak jej widać potrzeba, to nawet dla nas lżej, przerabia sama – Mela przyglądała się Anieli z sadu.

- Żeby nam tylko ryby nie posnęły od tej terapii – mruknęła Mira z dobrotliwą ironią

Sierpień pogodnie malował pierwsze czerwone jabłka na drzewach, rozbrzmiewał w trawach szmerem świerszczy, pieścił promieniami słońca, noce okraszał iskrami spadających gwiazd. Trzciny w stawie zaczynały płowieć, ptaki kręciły się niecierpliwie, a małe stworzonka uwijały się wokół zapasów na zimę.

Któregoś dnia, gdy burza postanowiła zakłócić sielankę sierpniowej pogody, Aniela przyszła na obiad z wypiekami na twarzy.

- Znalazłam w tym pokoju, gdzie sypiam bloki rysunkowe, kredki i farby. I… pozwoliłam sobie ich użyć… i to jest takie miłe… Czy mogę? Bo nie zapytałam… padał deszcz, nie chciałam nad staw, siedziałam i zobaczyłam i przyszedł mi pomysł… Można z tego skorzystać?

Mela poczuła przez chwilę, że serce jej cierpnie. To był ułamek sekundy, ale Mira zobaczyła.

- Oczywiście, że może pani, Anielo – powiedziała Mela spokojnie i uśmiechnęła się ciepło.

- Dziękuję… I przepraszam… Nie powinnam była ruszać nie swojego bez pytania.

- Anielo – powiedziała Mela z naciskiem – te papiery nie są nikomu potrzebne. Proszę śmiało korzystać.

Aniela rozradowana pozmywała po obiedzie i prędko pobiegła do siebie.

- Pracownia znów jest pracownią… - powiedziała Mela.

- Nie ściemniaj, widziałam! – Mira bywa bezwzględna.

- Daj spokój, jak coś tyle lat było świętością, fetyszem, bożkiem, to nie od razu człowiek może to oddać Anieli nawet najbardziej anielskiej.

- Daję spokój. Tylko mówię, żebyś mi nie ściemniała, bo wiem co widziałam.

- Napijesz się herbaty?

- Mela, zmiana tematu, to mój sposób wyjścia z trudnej rozmowy.

- A możemy ją już skończyć? – Mela obróciła do Miry gniewną twarz.

- Możemy – skapitulowała Mira. Gniew Meli to ostatnie czego chciała doświadczyć teraz.

Wieczór się rozpogodził, słońce niewinnie zachodziło zostawiając na ziemi złoty blask, malując niebo czerwonymi chmurami.

Aniela spóźniła się na kolację, ale przyszła z plikiem arkuszy. Położyła je na podłodze przy kominku. Grom obwąchał dokładnie i położył się obok nich.

- Pani Melu, szalenie dziękuję za pozwolenie malowania.

- Coś się dla pani dobrego wydarzyło?

- Proszę spojrzeć – Aniela wstała od stołu, rozłożyła papiery na podłodze. Na arkuszach linie, plamy i kolory układały się w niezrozumiałe kształty, ale dla Anieli były one mocno znaczące. Opowiadała długo o zawartości swoich prac.

- No, no, no…– Mira była naprawdę zadowolona – Widzę, że siły wracają.

- Najbardziej lubię ten – Aniela wyciąga malunek. W kwadracie ciemnoczerwonej plamy pojawia się jaskrawy żółty, wręcz świetlisty kształt jakiegoś rozerwania, jakby przez gęstą zasłonę wpadał jeden promień słoneczny. – Jest w nim tyle nadziei – dodała autorka.

Kolacja pozostawiona na stole stygła powoli, a biesiadniczki pochylały się nad malunkami.

- Ten też jest niesamowity – Mira wyciągnęła błękitny obrazek, na którym linie pionowe – lub jeśli odwrócić – poziome – tańczyły ze sobą niczym drobne fale na stawie z promieniami słońca.

- Ma pani talent! – rzekła Mela z radością – Strasznie się cieszę, że odkryła pani te papiery i farby.

- Naprawdę? Bo ja myślałam, że pani jest trochę przykro.

- Nie. Nie jest – Mela patrzy w oczy Anieli.

- Chciałabym namalować taki jeden dzień w roku, kiedy żyję na moich zasadach, dla siebie i ze sobą. Jeden dzień w roku tylko dla mnie. Bez nich wszystkich i bez martwienia się o nich i zastanawiania jakie obiady dziś ugotować.

Zapadło milczenie. Dobre milczenie jakie bywa wśród ludzi, którzy się rozumieją.

- Anielo… A czy może pani rozważyć taką myśl, że jest pani wolna od pięciu obiadów? – zapytała nieśmiało Mira.

- Przecież oni się tam beze mnie obesrają dookolusieńka – powiedziała Aniela spokojnym, łagodnym głosem.

- I co w związku z tym? – zapytała Mira.

- Będą niezadowoleni, brudni, zaniedbają dom…

- I co w związku z tym?

- Ja później ręce urobię żeby był odpowiedni porządek.

- A co to jest „odpowiedni porządek”? – Mira poczuła, że są blisko przełomowej chwili.

- Ma być czysto, wszystko na swoim miejscu, umyte, we właściwy sposób ułożone.

- Proszę opowiedzieć o tych „właściwych” sposobach. Na czym polega „właściwy sposób” ułożenia rzeczy czy uporządkowania domu?

- Oni też nie upiorą sobie i będą chodzili brudni! Taki wstyd!

- Anielo, wróćmy do tych właściwych porządków, co to dla pani znaczy?

- Oni nie potrafią posprzątać! – Aniela się zdenerwowała – na pewno tam jest już taki… Sajgon, że dwa tygodnie będzie mało, żeby dom postawić na nogi. Ale jeszcze nie mam siły… - spojrzała na wiedźmy wzrokiem dziecka.

- Ciekawa jestem – powiedziała Mela w zamyśleniu – czemu oni nie potrafią sprzątać…

Znów zapadła cisza. Tym razem nie była przyjemna. Anielę nagle olśniło, że nie dała szansy nikomu nauczyć się dbania o dom i… o siebie. W uszach jej zaszumiało.

 - Bo oni to zrobią źle i niedokładnie! Potem ja się na nich złoszczę – Anieli łzy stanęły w oczach – i poprawiam po nich, to już nie chcę tak, więc robię sama szybciej i lepiej! A teraz już mi ciężko, bo wiek zaczął robić swoje. I nie dadzą mi już nigdy spokoju.

- Oni pewnie nie, bo przyzwyczaili się, że pani wszystko robi najlepiej. Nie chcą nawet próbować, bo wiedzą, że nie spotka się to z pani aprobatą, a wręcz przeciwnie. Więc przychodzą i proszą. Mamo to, mamo tamto, a jak zejdą się wszyscy na raz to pani nie wie czyją prośbę pierwszą spełnić i zaczyna się pani denerwować.

- Dawniej, to nie, ale teraz czasem nawet mówię nieprzyjemne rzeczy.

- A co by się stało, gdyby pani przestała zaspokajać potrzeby wszystkich dookoła i zajęła się sobą, tak jak teraz.

Aniela milczała długo patrząc na swoje malunki. Skupiła uwagę na tym, gdzie z krwistej czeluści przedziera się światło. Patrzyła i patrzyła… Żadna myśl nie mąciła jej świadomości, weszła we własny obraz i była w nim zatopiona, zafascynowana tym światłem, które wdziera się w ciemną otchłań. Dotknęła ręką malunku. Poczuła w sercu miłe ciepło promieniujące na całą klatkę piersiową. Coś w niej podjęło decyzję.

- No… właściwie… to nic! – Aniela ucieszyła się ze swego odkrycia.

- No właśnie!

- Czyli mogłabym ich zostawić i po prostu wynieść się? Przestać tam mieszkać, wyjechać, rzucić to wszystko… Czytałam kiedyś o kobietach, które porzuciły swoje życie, rodziny, dzieci i nie żałują, bo odnalazły siebie. To tak wolno?

- Jeśli chcesz… Ważne jest to, czego ty chcesz i czego ty potrzebujesz. Obowiązek spełniłaś, nawet wobec prawa jesteś w porządku, dzieci są dorosłe, teraz możesz zająć się sobą.

- A ojciec? Heniek się nim odpowiednio nie zajmie!

- ODPOWIEDNIO? – zapytała Mela

- Tata jest już stary, osiemdziesiąt dwa lata, a Heniek to sowizdrzał, pamięta tylko o krowach.

- Na pewno?

Aniela westchnęła.

- No znam go! To mój mąż od trzydziestu lat. – aż przeraziło ją to, co powiedziała. Trzydzieści lat temu pozwoliła Heńkowi poprowadzić się do ołtarza. Dlaczego? Nie wie. Ojciec wybrał jej męża. Chodzili do niej w konkury najfajniejsi chłopcy z okolicy. Ba! Z Wąwału i z Błogiego. Ale nie chciała za mąż. Chciała na studia. Do miasta. Nie dali. Do małżeństwa nakłonili, a ojciec wybrał sobie zięcia sam. Pracowitego i z zamiłowaniem do gospodarki.

- A Sebastian? On przecież na wózku, i trzeba go pilnować, żeby nie pił.

Mira patrzyła na Anielę w szczególny sposób. Pod jej wzrokiem rozpuszczały się wszystkie argumenty Anieli.

Mela postawiła na stole dzbanek z ziołami. Usiadła obok Anieli.

- Anielo, byłam od pani cztery czy pięć lat starsza, a może w pani wieku, nie pamiętam, ale uganiałam się po okolicy na Antoniowej kobyle, bo… – zatrzymała się – bo chciałam sprawdzić, czy jeszcze jeżdżę konno i zrobić zdjęcia terenom, które miały iść pod zalew. Fotografie mam do dziś, może nawet należy je wsadzić w Internet. Teraz mam prawie sto lat, a Mira przekroczyła stówę. Wie pani dlaczego?

Aniela pokręciła głową.

- Bo wszystko, cokolwiek robię, sprawia mi przyjemność. I robię dokładnie tyle ile sprawia mi przyjemność. Jak po domu czasem przewalają się psie kłaki zbite w wielkie puchate kłębki, to znaczy, że żadna z nas nie miała przyjemności z zamiatania podłogi…

- Czasem mamy zły humor i robimy pewne rzeczy bez przyjemności. CZASEM – podkreśliła Mira.

- Zioła, zdrowy tryb życia, odpowiednia dieta, tak, to ma znaczenie. Wspierające. Najważniejsze to pozwolić sobie mieć przyjemność z życia. To pozwala umocnić siebie, stać się silną kobietą!

- Taką wiedźmą jak wy?

Wiedźmy roześmiały się.

- Co pani chce Anielo… Co pani chce! – zapewniła Mela.

Aniela siedziała kiwając się swoim zwyczajem. Milczała znów patrząc na swoje malunki. Wybrała do pokazania te, które uznała za najlepsze. A na stole zostało jeszcze sporo arkuszy…

- Jest jeszcze jeden problem… Doktorowa ostatnio mnie badała… w wymacała coś i kazała zrobić diagnostykę i mam coś w prawej piersi.

- Tak, to jest łagodna zmiana, którą powinna pani po prostu usunąć i po krzyku. Kaszak jakiś czy coś takiego, tylko duży urósł. Bo go pani nie pokazywała doktorowej latami!

Aniela spojrzała zdumiona. Przecież nie mówiła nikomu i skąd Mira wie co to jest, jak nie ma jeszcze wyników.

- Jak się jest wiedźmą, to się wie – roześmiała się Mela – Mira ma dar widzenia zdrowia człowieka, dlatego tu do nas przyjeżdżają czasem ludzie po poradę i po zioła.

- Co jeszcze widzicie?

- Nic szczególnego. Świat, otaczającą nas przyrodę… - Mela uśmiechała się lekko.

- A czemu nie pielicie grządek? Tylko trochę co większych chwastów wyjmiecie i reszta rośnie. A w sadzie liście nie grabione i drzewa nie bielone… czemu tak? I te okrągłe grządki! I psy u was jedzą marchew i kiszoną kapustę! Nie z głodu przecież, bo michę mają… Wszystko tu u was jest dziwne. A jednocześnie dobrze mi tu… Co to za czary?

- Bo tu nie dzieje się nic na siłę. Przyroda nie dzieli, a łączy. Nie każe walczyć, a współpracować, nie poświęca się, a korzysta symbiotycznie. Na przykład w korzeniach chwastów są składniki, których potrzebują nasze sałaty czy dynie. Więc jeśli zabieram „chwast”, zabieram mojej sałacie coś z pożywienia. W zamian „chwast” dostaje coś od sałaty.  Dlatego zabieramy tylko te, które zagłuszają sałatę, a resztę zostawiamy, bo jest im razem dobrze.

- Modlicie się nad stawem, ale chodzicie do kościoła, hodujecie rośliny, ale razem z chwastami, jecie szpinak, ale z  lebiodą i pokrzywą i nie wiem co jeszcze… I macie sto lat, ale jesteście zdrowsze od mojego ojca! Jak to jest?! Ja też tak mogę?

- Anielo, jak pani chce… to może pani. Warto odnaleźć swoje miejsce we Wszechświecie.

- Mogę tu zostać?

- A czy na pewno pani chce tu być?

- Dobrze mi z wami, ale nie jestem u siebie, wiecie, wiem, że to gościna, i że zasiedziałam się… Że czas wracać, ale tam nie mogę. Nie mogę już spać z Heńkiem w jednym łóżku, nie mogę patrzeć na moje obejście, rodzinę, sąsiadów. Jak o nich myślę to mi się robi niedobrze. Nawet jak myślę o dzieciach… Co za matka ze mnie!?

- Wypalenie zawodowe – to taka choroba, która dotyka ludzi, dających z siebie więcej niż mogą dać, pracujących w stresie, bez żadnego wsparcia czy słów uznania. Myślę, że może dotyczyć również osób pracujących w domu, w rodzinie… I to nie jest nic dziwnego.

- A… - Aniela zaczerwieniła się – A Heniek, bo… ja… no wiecie, nie wiem… te sprawy, co się o nich nie mówi…

- Seks? – nazwała rzecz po imieniu Mira – Czemu nie mówi się o seksie?

- Bo to grzech – Aniela spiekła raka, aż na dekolcie wystąpiły plamy – znaczy mówić grzech. A z mężem, to obowiązek. Tylko ja tak strasznie tego nie lubię! – łzy toczyły się po policzkach – czasem to chcę, żeby znalazł sobie jakąś kochankę i tam… bo… ja się go brzydzę! – szloch wstrząsnął kobietą – i to tak strasznie boli – łzy lały się potokiem – a on w ogóle nie widzi, że ja się poświęcam, czuję się jak jakaś szmata… Po prostu mnie używa! Nienawidzę tego!

O Boże – pomyślała Mela. Pogładziła Anielę po plecach, podała zioła. Okryła pledem.

Mira przyniosła rolkę papieru toaletowego.

- Skończyły mi się chusteczki – podała kawałek płaczącej.

- Niesz-kodzi – wyszlochała – nigdy o tym nie mówiłam, nawet na spowiedzi, bo wstyd, grzech i w ogóle. A on ciągle chce! A ja nienawidzę tego robić! Uciekam ile mogę! Mam go dosyć. Dobry jest człowiek, ale ja już nie mogę!

Łkała cicho. Już wydawało się, że wszystko mija, gdy nagle szarpnęły nią torsje. Mela zdążyła podstawić miskę.

Wiedźmy wymieniły spojrzenia. Było gorzej niż przypuszczały. Głęboki uraz tkwiący w Anieli miał swoje źródło gdzieś tak głęboko, że nie widziały go dobrze.

- Przepraszam – Aniela wytarła usta – pójdę się umyć.

- Dasz radę sama? – Mela zrezygnowała z grzecznościowej formy.

- Tak – chlipnęła Aniela.





***





- No to mamy zagwozdkę – Mela sprzątała po kolacji.

- Mamy hardcor – jak mawia Marcelina – ona tu z rok będzie siedziała i jeszcze gotowa nam grządki wypielić!

- Mira, spokojnie. Nie będzie tak źle! Dajmy jej czas…

- A co robimy? Z resztą nam się nigdzie nie śpieszy, to ona boi się, że nie zdąży jeszcze nacieszyć się życiem. Ale nie wiem co zrobić, żeby w miarę miękko odkrywała siebie.

- Niech maluje – Mela pokiwała głową – sama się odkryje przed sobą, a my pomożemy jej zrozumieć. Nie mam lepszego pomysłu.

- A ja nie chcę wchodzić jej zbyt mocno energetycznie, bo nie wytrzyma. Z tym guzem tylko popracuję, żeby go unieszkodliwić, bo nie jest taki łagodny…

- Cholera.

Aniela wróciła umyta i w piżamie.

- Nie pójdę dzisiaj nad staw, dobrze? Pomodlę się po swojemu.

- Ok., nie ma obowiązku – Mela ma ciepły łagodny głos.

- I przepraszam, nie sądziłam, że się wyrzygam na ten cholerny seks. Nigdy więcej nie będę tego robiła.

- W porządku. Jak poczujesz, że nie chcesz być sama – przyjdź do nas.

- Dobrze. Dobranoc.

- Dobranoc.



Wiedźmy poszły nad staw. Księżyc świecił wysoko, lekki wiatr gładził sad, żeby mu się dobrze spało. Układał zakładki i plisy na tafli wody. Szeptał w szuwarach.

Usiadły na ławeczce. Mira wyjęła papierosy.

- No co ty?

- Mela, cicho, ostatni raz paliłam w siedemdziesiątym ósmym.

- Zwali cię z nóg.

- A może o to chodzi?

- To daj i mnie!

Paliły patrząc na wodę. Księżyc skakał po falach i zupełnie tracił swój okrągły kształt. Rozbłyskiwał światełkami na wodzie.

- Babcia Marynia wiedziałaby co zrobić. Ja jestem zagubiona. Aniela w polu doświadczeń ma całkowite podporządkowanie, ale nie widzę przemocy seksualnej – Mira myślała głośno.

- Bo nie było, jeśli nie liczyć grubych żartów, jakie opowiadał ojciec w jej towarzystwie i pod jej adresem.

- Wiesz, mam wrażenie, że ona po prostu jest… homoseksualna, tylko o tym nie wie.

- Myślisz? Lesbijka? To by się trzymało kupy. Stąd jej ucieczka w opiekę nad domem. Samorealizacja poniżej ambicji. Poddaństwo, uległość i służalczość… Całkowita negacja własnych potrzeb, podświadomość pilnuje! Seks jest be. Tatuś potwierdził swoimi żarcikami.

- Miodzio. Tylko zwariować!

- Ciekawe jak jej matka…

- Widzę jej myśli o matce… Nie było relacji, kontaktu… głęboki deficyt. Matka właściwie poza rodziną – również cała w zadaniu opieki nad domem. Jedyna płaszczyzna porozumienia to wspólne sprzątanie… Matka pokazuje siebie jako świętą męczennicę, poświęcającą życie i zdrowie rodzinie.

- Zostawmy to – Mela zaciąga się dymem – strasznie śmierdzi, ale dobre – mówi z satysfakcją.

- No – potwierdza Mira – i jeszcze wódeczki się napić…

- Na życzenie – Mela wyciąga piersióweczkę z nalewką wiśniową.

- Geniusz!

- Ba!

- Tyle lat z tobą żyję i wciąż potrafisz mnie zaskoczyć… - mówi Mira.

- To chyba dobrze, bo nie nudzisz się – Mela odkręca korek – masz, ciągnij z gwinta, po takiej robocie nie czas na kryształy – podaje Mirze trunek.

- Mmmm… pycha!

- Znalazłam jeszcze z dziewięćdziesiątego roku. Lato było zimne i deszczowe, więc słodziłam i słodziłam ten sok, ale wyszło ekstra.

- Że też ty pamiętasz jakie było wtedy lato…

- Nie ja, tylko wiśnie pamiętają.

- Acha!

Patrzą na wodę, na księżyc. Palą papierosy i popijają nalewkę. Dobrze im. Plecy okryły kocem, żeby chłód wieczorny nie lizał im nerek. Wsparte o siebie, jak wtedy, dawno temu…

 - Jak pojedziemy nad Adriatyk, to cię wrzucę do morza – Mela wraca do planów podróży.

- Pewnie taak, jestem coraz bardziej gotowa. Na razie zastanawiam się czy wziąć prysznic, czy popływać w stawie.





***



Dzień budził się deszczowo, szmerliwie, pokapująco i pluszcząco.

Aniela otworzyła oczy, za oknem nie było słońca. Otuliła się kołdrą i odwróciła na drugi bok.

Czuła w sobie głęboki spokój i prawo do leżenia w łóżku o wpół do siódmej rano. Uśmiechnęła się, zwinęła w wygodny kłębek i zasnęła.



***



- Śpi – zameldowała Mela.

- To dobrze, niech odsypia. Byle piła zioła, jeść nie musi. Jak schudnie, to i lepiej dla niej.

- Mira, ale ona tak śpi już czwarty dzień, to nie jest niepokojące?

- Nie. Pije, je, sika, wydala, znaczy organizm funkcjonuje prawidłowo. A że odsypia, to i chwała Bogu. Przez sen lepiej i mniej boleśnie poradzi sobie z traumami. Przecież co chwila miała wgląd. Ile można wytrzymać? I tak dobrze dla nas, że przeżywa w sobie, a nie ekspresyjnie nam tu demolkę funduje.

- Mira, czasem myślę, że jej nie lubisz.

- Lubię? Nie lubię? A jakie to ma znaczenie? Jest nieszczęśliwą kobietą, która rozmieniła życie na drobne i właśnie do niej dociera, że za chwilę, będzie stara, a nic dla siebie nie zrobiła. I jednocześnie jest u nas już drugi miesiąc, przyznam, ze czuję się trochę zmęczona. Normalna sesja terapeutyczna trwa godzinę raz w tygodniu, a  nie tak jak u nas. A najgorsze jest to, że ona czasem chce pomagać i zaprowadzać swoje porządki w najlepszej wierze.

- Godzinę raz w tygodniu to ona może na drutach robić, a nie porządek ze sobą.

- A może dać jej wizję przyszłości? Niech patrzy w kulę, jak chłopcy kiedyś, pamiętasz.

- Myślałam o tym… Tylko czy ona to dźwignie? Wiesz, racjonalna jest do bólu.



***



Wielkie, soczyste papierówki czekały, zapraszając w cień starej jabłoni. Wokół wisiały jabłka, leżały jabłka i pachniało jabłkami. Mela i Mira zbierały spady na kompot i szarlotkę. Miały ochotę na słodkość.

- Chyba zrobię czekoladę do tej szarlotki – mruczała Mira, która była wielkim łakomczuchem.

- Zrób, zrób, a ja w tym czasie sprzątnę chałupkę, bo już brudek nam się wdał.

Krzątały się każda wokół swojego zadania. Z kuchni pachniało przecudownym aromatem prażonych jabłek, cynamonu, goździków, ciasta… Mela wymiatała kłębki psiej sierści spod mebli o z kątków. Było im wesoło i beztrosko.

Ciasto w duchówce dochodziło, gdy do chatki weszła Aniela. Pozdrowiła Wiedźmy, przyjrzała się co Mela robi.

- Pani Melu, to nie tak należy zamiatać – zaczęła, ale urwała – przepraszam, to odruch…

- W porządku – powiedziała Mela, chociaż poczuła, że to nie jest w porządku.

- Czy mogę z wami porozmawiać teraz? – zapytała Aniela wstawiając wodę na herbatę.

- Teraz? To znaczy w tej chwili, za pół godziny, czy wieczorem? – doprecyzowała Mira.

- Jeśli to możliwe… chciałabym jak najszybciej.

- Czy stało się coś ważnego.

- Tak. Wpadłam na rozwiązanie.

- Acha. To proszę pobyć z tym rozwiązaniem jeszcze chwilę, ja dokończę ciasto, Mela porządek, pani herbatę dla nas wszystkich zrobi i usiądziemy pogadać – czy tak będzie dobrze?

- Doskonale.

***



- Więc co to za rozwiązanie – zapytała Mela licząc w duchu, że Aniela ma jakiś pomysł radykalnie zmieniający jej życie.

Siedziały przy stole z szarlotką i czekoladą Miry. Herbata stygła w oczekiwaniu na miód.

- Postanowiłam, że nie wrócę do domu.

Mira i Mela wymieniły spojrzenia. Aniela zauważyła to.

- Czy to się wam nie podoba?

- Proszę opowiedzieć coś więcej.

- Postanowiłam, że Heniek mnie spłaci, nie będę się rozwodzić, bo to nie ma sensu, szkoda pieniędzy. Spłaci mnie i ja przepiszę całe gospodarstwo na niego. W końcu żenił się z gospodarstwem, nie ze mną. Wezmę pieniądze i wyniosę się do miasta. Otworzę firmę z usługami porządkowymi i takim jedzeniem na zamówienie, co się dowozi do biur, czy gdzieś. Więc zarobię na siebie. I nie będę więcej na wsi, nawet tu nie przyjadę. Najlepiej jak pojadę do Warszawy, bo tam dużo pracy i biur teraz jest.  Poradzę sobie. Najpierw myślałam, że nic nie umiem robić, że nie nadaję się do pracy, ale jak poszukałam na Internecie, to zobaczyłam, że jest potrzeba na mnie, że mogę się odnaleźć. Nawet żebym miała na służbę do ludzi pójść, to wolę tak, niż siedzieć tu. – Zawiesiła głos spoglądając na wiedźmy. Szukała aprobaty. Aplauzu.

- Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytała Mira miękko. W pewnych rozmowach mówiła bezpośrednio „ty”. Nikt nie miał jej tego za złe.

- Tak. Chcę kończyć pracę i żyć swoim życiem. Chodzić do teatru, do kawiarni, do kina i na miasto. Siedzieć i patrzeć na przewalający się ulicami tłum, spotykać ludzi, ale nie ciągle tych samych! I pracować, ale nie okrągłą dobę! Bez podziękowania i bez wynagrodzenia.

- Czy jesteś absolutnie pewna, że tego chcesz – zapytała Mela ciepłym głosem.

Aniela spojrzała na nią zdumiona.

- Tak!

- A co czujesz kiedy myślisz tę myśl o wyniesieniu się do miasta? – Mira pyta miękko, ale wiadomo, że trzeba odpowiedzieć szczerze.

Aniela zastanawia się. Wyobraża sobie swoje nowe życie. Osiem, góra dziesięć godzin oddaje pracy, ale reszta doby jest dla niej, mieszka sama, śpi sama, jest sama…

- Czuję się cudownie samotna. Wolna od wszystkich. Daję siebie tyle ile chcę i tym, komu chcę. Tu nie jest to możliwe – uprzedziła pytanie znając już Mirę i Melę – bo tu zbyt wiele walki musiałabym włożyć w odzyskanie niepodległości. Nikt z nich, ani mąż, ani ojciec, ani syn, ani nawet sparaliżowany brat nie pozwoli mi jej odzyskać. Nikt!

- Anielo, -    Mela nachyla się ku kobiecie – a kim byłabyś, gdybyś nie miała takiej myśli?

Aniela patrzy za okno. Długo nie odrywa wzroku od róż przed gankiem.

- Trupem – odpowiada cicho i bardzo poważnie – nawet jeśli żyłabym, byłabym trupem.

Długa cisza, która nastąpiła po tych słowach nie zmąciła się nawet brzęczeniem muchy.

- Anielo, wiesz, że wszystko co robimy i o co pytamy jest dla twojego dobra, żebyś mogła zobaczyć wyraźnie wszystko, co potrzebujesz zobaczyć – Mira wolała zrobić wstęp, bo obawiała się, że może zostać źle zrozumiana.

- Tak? – Aniela wiedziała, że teraz nastąpi bardzo trudne pytanie. Ale była na to gotowa. Na wszystko, byle nie wracać do domu.

- A gdybyś teraz, na chwilę odwróciła swoją decyzję, i przyjrzała się takiej oto: Ja Aniela decyduję się wrócić do domu i wieść życie w mojej rodzinie wykorzystując wiedzę o sobie jaką mam i realizując moje prawa oraz moje pasje i zainteresowania.

- Czy to jest prawda Anielo? – zapytała Mela.

- Nie! W żadnym wypadku nie! – Aniela aż spąsowiała.

- A czy z całą pewnością wiesz, że to na pewno nie jest prawda? – Mira idzie krok dalej.

- Wiem z całą pewnością, że to nie jest prawda! Chcę stamtąd odejść jak najszybciej! Nie wyobrażam sobie, żebym mogła tam być! Nienawidzę tego miejsca, tej wsi, tych wszystkich ludzi – łzy trysnęły, Aniela skuliła się – Nie chcę tu być – chlipała jak dziecko.

- Przesadziłaś – szepnęła Mela do Miry.

- Anielo. Zastanów się jeszcze nad jednym pytaniem.

- Tak? – chlipnęła.

- Kim byłabyś, gdybyś nie miała takiej myśli o powrocie do domu?

- Jakbym się nad tym nie zastanawiała?

Mira skinęła głową.

- Byłabym taką samą bezwzględną suką jak oni wszyscy! – Aniela powoli uspokajała się. – Ja o tym myślałam, zastanawiałam się, czy mi wolno odejść, czy wolno mi zostawić ich samym sobie. Modliłam się o mądrą decyzję. A jak spałam, chyba tydzień przespałam, co?

- Dwa i pół tygodnia spałaś Anielo.

- No to się wyspałam – uśmiechnęła się przez łzy – a śniło mi się ciągle moje życie. Śniło mi się to co za mną. Jak się przebudzałam, to przychodziło zrozumienie, że nie miałam wpływu na decyzje, które wobec mnie zostały podjęte. Ani na to co się wydarzyło Sebastianowi, ani na to, że matka była taka oschła. Ani nawet na to, że ojciec wziął sobie parobka i zrobił z niego następcę tronu, płacąc mu mną – dobrą, usłużną, cichą żoną. A potem śniło mi się, że poszłam sobie w świat, jak w bajkach o Jasiu, że z węzełkiem idzie, a w węzełku ma tylko bochenek chleba od matki. I zastanowiłam się co mi matka dała. Umiem tylko sprzątać i gotować. To jak się przebudzałam, siadałam przy komputerze i szukałam pracy dla kucharki i sprzątaczki. I w Warszawie jest dużo, bardzo dużo. A potem śniło mi się, że mieszkam w mieście. Najpierw wynajęty pokoik, potem kawalerka, na co mi więcej? I że pracuję u ludzi, pilnuję dziecka, gotuję i sprzątam. Śniło mi się, że chcą żebym u nich zamieszkała, ale nie zgodziłam się i rzuciłam tę robotę i że zaczęłam sprzątać biura i obsługiwać catering. I że zrobiłam z tego biznes, bo ja wiem jak co sprzątać, żeby się nie namęczyć, a żeby było pięknie. I mogę tego uczyć. Otworzyć szkołę żon. – Roześmiała się, ale nie było tam sarkazmu. – A skoro to jest mój talent, to czemu chować go pod stodołą?

- No to niezłe sny miałaś Anielo – uśmiechnęła się Mela.

- I jeszcze śniło mi się jak to jest wrócić do domu i być sama ze sobą. We śnie było to cudowne uczucie. Chcę tego doświadczyć!

Wiedźmy uśmiechnęły się. Jest gotowa – pomyślały jednocześnie. 

- Postanowiłam też, że jutro zacznę załatwiać sprawy.





W miesiąc później Aniela faktycznie wyniosła się do Warszawy.

I nikt nie miał cienia pretensji do wiedźm, że tak się stało.

Nie minął rok, a Aniela odnalazła się w stolicy jako dobrze prosperująca firma zatrudniająca kilka osób.

W rodzinnej wsi nie pojawiła się nigdy.

Za to często odwiedzała Melę i Mirę w ich chatce na leśnej polanie.