wtorek, 21 marca 2017

Wiosna, nowy początek.




Wiosna.
Nowy początek, po długiej, srogiej zimie.
Taki banał, a jednak coś w nim jest…
Zwłaszcza, jeśli „długa, sroga zima” trwa większość życia?

Urodziła się 55 lat temu. W dużym przemysłowym mieście. Była drugim dzieckiem, jej starszy o kilka lat brat „rządził w domu”. Rządził, bo… tata pił.


Mama, cicha, łagodna kobieta, pełna troski o dzieci wyznawała zaszczepioną jej zasadę:
Jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi (Mt 5,39). 


Tak wychowała córkę. Codziennie robiła jej śniadania do szkoły, czesała lśniące czarne włosy, kochała miłością oddaną. Jednocześnie wymagała nauki, w której upatrywała szczęścia córki.
Syna nie dała rady wychować, zbyt szybko wymknął się z łagodnych, matczynych rąk do męskiego świata pełnego brutalnej prawdy o ówczesnym czasie.
Anusia rosła na grzeczną dziewczynkę, ładnie odrabiała lekcje, wiązała kokardy w ciemnych warkoczach i nigdy niczemu się nie sprzeciwiała.
Kiedy ojciec pijany wracał do domu… Nie będę tego opisywać, zbyt klasyczne.

Anusi towarzyszył wstyd. Nauczyła się z nim żyć.
Doroślała, piękniała, uczyła się pilnie… skończyła studia i podyplomówkę z zarządzania, była cenionym pracownikiem, z czasem szefem…

Miała może dwadzieścia lat, gdy spotkała Kazimierza.
Kazimierz, przystojny, szarmancki, radosny, mocny i zazdrosny. Sam miał wiele dziewczyn naraz, ale od Anusi wymagał wierności i posłuszeństwa. Znała te zasady, czuła się w nich bezpiecznie.
Nadstawiała więc policzek, znosząc upokorzenia, przemoc psychiczną, z czasem fizyczną, znosząc kolejne panie w życiu Kazimierza, znosząc wstyd... A przede wszystkim – chorobliwą zazdrość Kazimierza. Brała ją za miłość, a tymczasem sama kochała za dwoje…
I tak dalej… i tak dalej. 


Urodził się synek. Późno. Anusia miała skończone czterdzieści lat. Kazimierz ponad pięćdziesiąt.
Niedługo potem Kazio poszedł siedzieć.
Anusia została sama z dzieckiem, starym ojcem-pijakiem i ciężko chorym bratem Kazia. Trzy lata w służbie ojcu, szwagrowi i maleńkiemu jeszcze dziecku. No i wizyty u Kazia. I wstyd…
Wiedziała wtedy co robić, jak zająć się sprawami, jak zorganizować, żeby wszyscy byli obsłużeni i zadowoleni.
Kiedy Kazio wrócił – nie chciała mu wybaczyć, ale nie potrafiła odrzucić kwiatów podanych na kolanach, łez, przeprosin, kajania się u stóp. Puściła w niepamięć...

Podupadła na zdrowiu. Pracodawca pożegnał się z nią w ramach likwidacji zakładu.

Tymczasem synek rósł, rósł, aż poszedł do gimnazjum. Anusia zaś płakała gdy nikt nie widział i uśmiechała się pogodnie do syna. Rozpieszczała go, a jednocześnie wymagała nauki, w której upatrywała przyszłego szczęścia dziecka.
Kazimierz wrócił do codzienności, do normalności zmienionej o tyle, o ile w więzieniu wykształcił, czy może dokształcił, swe naturalne umiejętności. Zazdrosny o Anusię, sam spotykał się z innymi kobietami, nie kryjąc przed żoną romansów. Ręki na Anusię już nie podnosił, ale groził, o dom nie dbał, krzyczał i pieklił się, rozkazywał oczekując pełnego posłuszeństwa.
Któregoś dnia, gdy Kazimierz porządnie narozrabiał po pijaku (oczywiście, że był pijakiem, nie mogło przecież być inaczej) syn zadzwonił po policję.
Kazio, oprócz kilku lat w pace, miał to i owo na sumieniu – pan Policjant prędko założył mu niebieską kartę, a sprawa znalazła się w sądzie rodzinnym.
Obojgu rodzicom ograniczono prawa rodzicielskie poprzez nadzór kuratora.
To dla Anusi było jak strzał w plecy. Wylała potoki łez próbując zrozumieć co zrobiła źle. Przecież dziecko nakarmione, ubrane, dopilnowane w szkole, same piątki i szóstki, czemu sąd jej to zrobił?

Długa droga, którą Anusia przeszła przez następne dwa lata, doprowadziła ją do dnia dzisiejszego.
Oto stoi u progu nowego życia.
Rozwód zamknął rozdział wstydu i poniżenia. Syn został przy matce. Z resztą Kazimierzowi na nim nie zależało, ma inne dzieci z innymi kobietami.
Nigdy więcej nie muszą się widzieć.
Wiosna.
Nowy początek po długiej, srogiej zimie…
Anusia boi się.
Nigdy dotąd nie żyła bez wstydu, nigdy dotąd nie żyła dla siebie…


* * *


Anusia jest.
Istnieje.
Znam ją osobiście.
Przegadałyśmy długie godziny roztrząsając anusine sprawy.
Teraz Anusia płacze, że nie wie jak będzie żyć (bez przemocy, bez pijanego, bez wstydu, upokorzenia, bez nadstawiania policzka) bez…  Ma 55 lat. Całe życie w „strefie komfortu”.
Udało się znaleźć takie zdanie, którego Anusia uczepiła się jak tonący brzytwy. Powtarza je sobie codziennie.
- Anusiu – pytam – jakbyś teraz nagle umarła, to co by ludzie powiedzieli na twoim pogrzebie?
Anusię zatkało. Patrzy ma mnie migdałowymi oczami zupełnie osłupiała.
- Płakaliby chyba – odpowiada drżącym głosem.
- Ale co powiedzieliby?
- Że to straszne nieszczęście, bo dziecko samo na świecie.
- A o tobie co by powiedzieli?
- Nie wiem, chyba coś miłego, na pogrzebach trzeba mówić coś miłego o zmarłym, nie wolno mówić o nim źle.
- A w kontekście wieku?
- Że… - Anusia wacha się chwilę – że… młoda kobita, mogła jeszcze pożyć – odpowiada sama nie wierząc we własne słowa.
- Więc, Anusiu, jaka jesteś?
- Młoda kobita, może jeszcze pożyć – Anusia śmieje się przez łzy, a ja widzę, że zrozumiała nadchodzącą w jej życiu wiosnę…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz