Mela szła skrajem drogi. Wiatr towarzyszący przeszłej burzy
ustał zupełnie. Ciepły asfalt parował po deszczu. Powietrze pachniało
przemoczoną zielenią. Było duszne, mimo, że deszcz dopiero co przestał padać.
Lekki koszyk z zakupami bujał się w ręku Melanii, a krok
staruszki był sprężysty mimo podeszłego wieku i dusznego powietrza.
- Komary i całe to błonkoskrzydłe towarzystwo powinno
jeszcze siedzieć po krzakach, mokro jest i parno, a one lecą na żer. I czemu
właśnie do mnie? – mruczała wiedźma pod nosem.
Nagle zobaczyła szarą kulkę poruszającą się środkiem jezdni.
W pierwszej chwili nie mogła rozpoznać zwierzaka, bo poruszał się jak porażony
prądem. Przyspieszyła kroku. Zza zakrętu wyjechał samochód. Zatrzymał się przed
zwierzęciem. Wysiadła nieznajoma kobieta i podeszła do stworzenia.
Przypatrywała się chwilę, a potem bezradnie rozejrzała dookoła.
- Halo, babciu, coś tu jest – zawołała nieznajoma w stronę
Meli.
- Widzę – odkrzyknęła Mela, idę już, proszę nie ruszać, nie
wiadomo co jest temu zwierzęciu.
Po chwili obie pochylały się nad bezradną kupką
szaro-beżowych kłaczków.
- Co to? Łasiczka? –
spytała nieznajoma – I co jej jest?
- To kuna – odparła Mela – a co jej jest to babcia nie wie –
syknęła łypiąc złym okiem na kobietę.
- Przepraszam – zmitygowała się przejezdna – zobaczyłam zwierzątko,
może trzeba je zawieźć do lekarza, jakoś mu pomóc… - kobieta schyliła się i
wyciągnęła rękę do zwierzaka – niech pani patrzy jaki brudny i słaby.
Zwierzątko próbowało iść, ale nie miało sił utrzymać się na
łapkach. Zaropiałe oczy nie widziały drogi, futro zmierzwione, głowa w jakichś
nasionach, czy jajkach owadów, czekoladowy nosek przeciążał ją ku ziemi. Małe
uszy nie nasłuchiwały, oczy nie patrzyły. Co kilka sekund ciałkiem wstrząsał
dreszcz. Kilka chwiejnych kroków i z
wierzę zatrzymywało się.
- Nie ruszaj! Kuna może ugryźć, choć ta jest bardzo słaba. I
chora.
- Ale trzeba pomóc!
- Pomóc trzeba, ale lekarz nie poradzi… - mruknęła Mela nie
wiadomo czy do rozmówczyni czy do siebie – niech pani jedzie, ja się nią zajmę.
- A co pani tu zrobi, sama na skraju lasu! – kobieta ofuknęła
Melę schylając się do zwierzęcia.
- Nie rusz! – huknęła Mela takim głosem, że kobietę
wyprostowało – to zwierzę najprawdopodobniej jest wściekłe! – grzmiała –
słuchaj się starszych, może coś wiedzą!
- Nie musi pani być taka niemiła, babciu.
- Widać muszę, skoro jestem – odcięła się staruszka – jak chcesz
pomóc, to pilnuj, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Włącz światła awaryjne i
pilnuj, żeby nikt się tu nie kręcił.
Mela mówiła tak stanowczo, że kobieta poszła do samochodu.
Po chwili pomarańczowe światła migotały na wiejskiej drodze.
Mela wyprostowała się, rozłożyła ramiona na boki i okręciła
się wokół własnej osi trzy razy. Spojrzała na kobietę.
- Nie siedź w aucie, tylko idź na tamtą stronę, gdzie nie ma
samochodu, a ktoś może nadjeżdżać.
- A co pani zrobi? – zapytała kobieta nieufnie.
- Nic. Pomogę jej.
Mela poczekała aż kobieta przejdzie kilka metrów. Spotkały
się wzrokiem. Mela wyczytała w oczach nieznajomej strach. Uśmiechnęła się do
niej zrywając liście z pobliskiej akacji. W rowie znalazła bylicę i krwawnik.
Zerwała zioła i potarła nimi ręce i czoło. Przez chwilę wymachiwała wiechciem,
jakby odganiała wielką ilość komarów. Wreszcie ułożyła je wokół kuny. Zwierzę
ciężko oddychało, od czasu do czasu mocno drżąc.
- Nie bój się, będzie dobrze – szepnęła Mela. Znów rozłożyła
ramiona i powtórzyła kręcenie się.
- Zabije ją pani? – zapytała nieznajoma.
- Dziecko, nie przeszkadzaj, to zwierzę się męczy! – wiedźma
zatrzymała się wpół obrotu.
Trzeci raz rozpoczęła rytuał. Poczuła wreszcie ochronną moc.
Zwierzę próbowało iść, ale łapy poniosły je do tyłu. Suchy
nos potarł o szorstki asfalt. Głowa nie dała rady się unieść.
Mela obeszła kunę dookoła.
- Leśny duchu łakomczuchu, idź do nieba, gdzie ci trzeba,
idź do cienia, idź do światła, teraz droga będzie łatwa – mruczała wiedźma. Zatrzymała
się za zwierzęciem, wykonała ręką ruch nad futrzastym grzbietem, jakby coś
zbierała z powietrza nad kuną, a potem gwałtownie wyrzuciła to coś w górę. Kuna
drgnęła, westchnęła głęboko. Mela stanęła przed nią i powtórzyła gesty. Kuna
podniosła łepek, zachwiała się i upadła. Mela przykucnęła. Zatoczyła ręką nad
ciałkiem jeszcze kilka kręgów i znów mocno wyrzuciła coś w górę. Zwierzę
jeszcze raz westchnęło. Otworzyło oczy. Stare,
mądre oczy wiedźmy uśmiechnęły się gdy spotkały wzrok zwierzęcia.
- No, idź, idź… - szepnęła staruszka łagodnie. Widziała jak
wzrok kuny odpływa, oddech spłyca się, ustaje. Jeszcze jedno drgnięcie i
koniec. – Idź, idź maleńka – szeptała wiedźma z czułością.
Patrzyła przez
dłuższą chwilę na bure futerko, potem uniosła głowę.
W górze nad nią krążył duży czarny ptak. Zakrakał trzy razy
i odleciał.
Mela podniosła się z kucek.
- No, już po wszystkim – zawołała do nieznajomej – może pani
jechać, ale jak chce pani jeszcze pomagać to proszę zadzwonić do leśników, żeby
zabrali ciałko, bo szkoda siać zarazą po lesie.
- Co pani zrobiła? – dopytywała nieznajoma podchodząc
bliżej. Przyglądała się ciału zwierzęcia i prawie wyschniętym ziołom. Leżały na
wilgotnej jezdni, nie mogły wyschnąć tak szybko.
- A co pani widziała?
- No… odprawiała pani jakieś czary – kobieta była
przestraszona.
- Skoro widziała pani czary, to pewnie były czary – odparła Mela
– niech pani nie dotyka truchła, niech pani dzwoni po leśników, numer na pewno
jest w Internecie, a tu jest zasięg. No, raz dwa, bo się pani przecież śpieszy
do starej Miry po zioła na ból głowy…
Niech Meli Mokosz sprzyja :)
OdpowiedzUsuńJak cudnie spotykać takie dobre wiedźmy:)
OdpowiedzUsuń