***
Tekst powstał ponad dwa lata temu.
Powstał zarówno na podstawie doświadczeń własnych, jak i pracy coachingowo - terapeutycznej z kilkoma osobami, zagubionymi w meandrach życia.
Czytając i "czesząc" go przed publikacją zdałam sobie sprawę, że opisałam dokładnie pomysł na to, co chcę robić w moim domu na wsi. Pomysł, na który świadomie wpadłam jesienią dwa lata później, a który realizuję - szczerze mówiąc - od lat.
Historia Anieli i jej zakończenie nie jest tak całkiem "wyssana z palca". A jeśli z palca, to z niejednego.
Nie jest również "wyssana z palca" ludzka potrzeba nabrania dystansu do spraw, które zanadto angażują.
Obie z M przez cały ostatni weekend zajmowałyśmy się osobami potrzebującymi uwagi, bezwarunkowej akceptacji, wysłuchania, przytulenia, zadania kilku pytań, które mogą zadziałać jak drogowskazy, współbycia... dokładnie 5 osób potrzebowało (w mniejszym lub większym stopniu) stworzenia przestrzeni do łez, wyrażenia złości, bezsilności, gniewu... Przestrzeni tak psychicznej, jak i fizycznej. Stwarzałyśmy. Każdemu z osobna. Tyle ile potrzebował i mógł. Parzyłyśmy zioła, podawałyśmy krople, nalewki, słuchałyśmy, podawałyśmy chusteczki, karmiłyśmy i kochałyśmy całym sercem tych, którzy przyszli do nas.
Ja wiem, że wszystkie odpowiedzi są w nas, tylko nie zawsze mamy do nich dostęp. Wiem to tak długo, jak długo mam wewnętrzny spokój. Kiedy ten pryśnie - zamykają się przestrzenie rozwiązań.
A jeśli ktoś przeżywa długotrwały stres? Jak ma znaleźć drogę do rozwiązań, kiedy wydaje mu się, że nie ma żadnej? I żyje tak, z dnia na dzień, tłumiąc i tłamsząc siebie.
Telefon dzwoniący o drugiej w nocy (i nie jest to żadne z naszych dzieci), bo ktoś zapętlił się we własnych myślach i emocjach, już nas nie dziwi. Tak widać musi już być. Godzę się na to.
Pośrednio z tej zgody powstała opowieść o Anieli. Z tej zgody jest również pomysł na nasze miejsce na ziemi.
Tam gdzie w ciemnościach nie widać wyjścia, trzeba poświecić sercem. Jak własnym się nie da, bo przygasło - potrzebne jest serce drugiego człowieka. Tylko ten drugi musi wiedzieć jak świecić, żeby nie oślepić, ale oświetlić jak najwięcej rozwiązań. I dać wybór.
Jeden dzień w roku
Aniela żyła spokojnie dzień po dniu, tydzień po tygodniu.
Jej
dom stał w środku wsi. Był zwykłym wiejskim domem, typowym „słupkiem” stawianym
po wsiach w latach siedemdziesiątych.
Piękno
domu polegało na tym, że Aniela o niego dbała. Czyste okna, firaneczki,
zazdrostki, zasłonki dobrane kolorem do mebli, zwłaszcza miękkich foteli i
kanap cieszyły oko domowników i gości. Lśniące podłogi okryte dywanami i
chodniczkami bez jednego pyłku, wyszorowane drzwi, szafki, szafy, klamki,
półki, żyrandole. Nic szczególnego, po prostu wysprzątany dom, wymyte sanitariaty,
dekoracje na każdą okazję – wszystko to było chlubą Anieli. Cień nieporządku nie
mógł pozostać nie zauważony i nie uprzątnięty w tej chwili. Dom był królestwem,
w którym Aniela rządziła jednowładnie i niepodzielnie.
Nie były to rządy twardej ręki, raczej
nieustająca służba w przekonaniu, że tylko ona jest w stanie we właściwy sposób
zadbać o wszystko i wszystkich.
Sąsiadki
nadziwić się nie mogły, że Aniela ma tak cysto w kuchni, w domu i w przydomowym
obejściu. Ogródeczek Anieli był zjawiskowo piękny i zadbany. Rabatki układały
się w misterny wzór, a kwiaty rosły według anielinego porządku.
Ale
Aniela tego nie widziała. Jej uwaga wciąż była przy niedostatkach, przy
chwastach nieśmiało kiełkujących na granicy grządki, na nie dość wyczyszczonym
rancie wanny, czy blacie kuchennym. Anielę irytowało każde zabrudzenie, każde
przestawienie przedmiotów. Natychmiast rzucała się, aby to poprawić i
posprzątać.
Tak
samo dbała o rodzinę. Dzieci w odpowiednio dobranych, czyściusieńkich ubrankach
codziennie szły do szkoły, a mąż i do obory, i w pole wychodził zawsze oprany,
czysty i pachnący, jakby do biura się wybierał. Dwa dni pod rząd tych samych
ubrań nie wkładał, nawet roboczych, a i gumofilce codziennie były przez Anielę myte,
czyszczone i ustawiane we właściwym miejscu.
I
to jeszcze nie koniec cnót Anieli. Bowiem, święta ta kobieta, dbała również o
to, aby nikomu w rodzinie niczego nigdy nie zabrakło. Dla każdego było takie
jedzenie, jakie najbardziej lubił, dla każdego dobra rada i pomoc niesiona
zanim zdążył poprosić.
Tylko
staruszek ojciec Anieli, choć cieszył się serdeczną troską córki – twardo
wymykał się spod kontroli. Ileż razy Aniela próbowała ukraść mu ubranie do
prania, bo ani po dobroci, ani na prośby łzawe, ani po złości staruszek nie
chciał rozstać się z portkami i koszulą, które często nosił całą dobę, a nie
prane mógł tygodniami co rano zakładać na zadek. Sam też nie lubił mycia, a
kąpiele uważał za poważne zagrożenie dla życia i zdrowia. Porządku wokół siebie
nie trzymał, a i co w ręce wziął, to położył nie na miejscu. Co się z nim
Aniela naużerała, jedna ona tylko wie, no może i ojciec również, ale nie miał w
zwyczaju pamiętać czegoś dłużej niż trzy dni. Stary był dobrym gospodarzem,
dbał o żywinę, o ziemię, o obejście, ale pod zarząd córki nie oddał się nigdy.
Aniela
wstydziła się ojca, choć pan Stanisław mądrym był człowiekiem i dobrego serca, przychodzili
do niego po radę chłopi z trzech wsi. Bo nie tylko od pokoleń rolę uprawiał,
ale i szkoły odpowiednie ukończył i gospodarstwo zięciowi oddał zadbane i
rozwinięte tak, że nawet Unia musiała przyznać, że jako jedyne w powiecie
spełnia wszelkie normy zarówno w hodowli tuczników, jak i w produkcji mleka. A to wcale nie jest takie łatwe w obliczu
NORM hodować świnie i produkować mleko.
Anieli
było wstyd, że ojciec zaniedbany i, co tu dużo gadać, śmierdzący, gości
przyjmuje. Faktu, że i goście często niezbyt piękny zapach wokół siebie
roztaczali, jakoś Aniela nie dostrzegała.
Co
się nagadała, naprosiła, ile łez wylała ile podstępów zrobiła, żeby tylko ojca
umyć, albo chociaż ubranie mu uprać.
Nie
i nie!
Aż
zdarzyło się tak, że staruszek przewrócił się i złamał nogę. Przyjechało
pogotowie, zabrali ojca do Tomaszowa, ale Aniela w ślad za karetką pojechała.
Na Izbie Przyjęć doglądała, żeby wszystko porządnie zrobili. I znów wstyd, bo
traktowali staruszka jak jakiegoś menela zapitego.
Jednak
wypadek sprawił, że ojciec chcąc-nie chcąc bardziej poddał się woli córki.
Wreszcie mogła go umyć codziennie, ubrać w czyste, zadbać o odpowiednie
pożywienie, terapię, rehabilitację i leki.
I
jak się łatwo domyśleć staruszek, choć sobie liczył przeszło osiemdziesiąt
wiosen, wstał na nogi i po pół roku dziarsko po obejściu paradował, a świnek i
krów doglądał, bo kochał gospodarstwo całym sercem i zawsze najlepiej wiedział
jak co zrobić.
Któregoś
jednak dnia….
Któregoś
dnia, na początku kwietnia, zaraz po świętach wielkanocnych do chatki wiedźm
zajechał Heniek – mąż Anieli.
Zaparkował
niechlujnie i szybko pobiegł wiedźm szukać.
-
Halo!? – wołał – Halo!? Jest tam kto?
-
A co to, panie Heniu, się stało?
-
Aniela! Pani Miro Aniela!
-
Co z Anielą?
-
Pani Miro, szybko, niech pani jedzie ze mną!
-
Dobrze – powiedziała Mira, która już zaczynała rozumieć co się stało – tylko
powiem Meli, że wychodzę.
Wjechali
na heńkowe podwórze. Mira wysiadła z auta i pobiegła do kuchni, choć nikt jej
nie mówił, że tam właśnie trzeba. Heniek nie był w stanie mówić. Aż się jąkał
ze zdenerwowania.
Mira
zatrzymała się w progu i prędko otoczyła niewidzialną tarczą samą siebie. Po
kuchni bowiem latały talerze i miski, posypując podłogę i blaty mniej lub
bardziej rozdrobnioną mieszanką szkła i fajansu. Aniela wyła i rzucała
kolejnymi przedmiotami. Garnek z barszczem ukraińskim w drodze na białą, przed
świętami malowaną ścianę zostawił na suficie ślad swojej obecności i spływał w
dół smakowitym kolorem buraczków ze śmietaną. Nóż do mięsa wbił się w drzwi
lodówki, przeszklone witrynki kredensu straciły swoje kolorowe szybki, stolnica
połamana leżała w kącie, a Aniela czyniła nowe porządki w najlepsze.
Kątem
oka Mira zobaczyła rodzinę myszy chyłkiem wymykającą się z kuchni, ledwo
zdążyły schować się za węgłem, gdy w ich kierunku ruszył ze świstem młynek do
kawy.
Jedno
spojrzenie na kobietę sprawiło, że Mira rozumiała wszystko. Tylko chwilę zajęło
zastanowienie czy pozwolić Anieli wyszaleć się w kuchni, czy ratować dobytek i
zatrzymać ją. Wiedziała, że wstrzymanie mogłoby spowodować śmierć kobiety.
Emocje tłumione przez całe życie właśnie się ujawniły.
-
Pani Miro? Da pani radę coś z tym
zrobić? – dopytywał Heniek?
-
Tak, Heniu, tak, tylko to jeszcze potrwa. Zastawę nową chyba trzeba będzie i
lodówkę bo ta już nieszczelna… I nie wiem co z szafkami, spróbuję ochronić, ale
to ryzykowne. Uratuję szafki, a Anieli się pogorszy.
-
A niech szlag szafki, co z nią?
-
Oczyszcza emocje panie Heniu.
-
Co?
-
Tak sobie radzi z czymś, co ją bardzo zdenerwowało – Mira mówiła lekko, jakby
prowadziła konwersację o pogodzie podczas angielskiej herbatki.
-
Ale ona nigdy… A już tak… Nawet muchy nie skrzywdziła.
Aniela
zobaczyła ich w progu. Przez chwilę patrzyła nieprzytomnym wzrokiem. Nagle
skuliła się, a potem skoczyła ku nim z ogromną żeliwną patelnią.
-
Woooon! – ryczała nie swoim głosem – Woooon! – zamachnęła się żelastwem na
odlew i byłaby ich trafiła, gdyby nie to, że patelnia uderzyła w coś
niewidzialnego, aż pękła.
Heniek
stał blady, świadom tego co się stało.
-
Jak to? – jęknął?
-
Cicho, potem ci to wytłumaczę. Idź stąd.
-
Dobrze – i Heńka nie było.
Aniela
zaś zauważyła, że rozbiła patelnię. Patrzyła na skorupy zdumionym wzrokiem.
Potem przeniosła uwagę na Mirę. Rozejrzała się po kuchni. Podeszła do krzesła,
podniosła je i usiadła. Przez chwilę rozglądała się zdumiona. Obracając się do
Miry wciąż stojącej w drzwiach wyszeptała ledwo słyszalnym głosem.
-
Żeby chociaż jeden dzień, jeden dzień przeżyć na swoich zasadach, dla siebie,
nie robiąc tych idiotycznych rzeczy, które zajęły mi całe życie… całe życie…
Mira
weszła do kuchni. Podniosła drugie krzesło i usiadła obok Anieli. Milczała. Kobieta
zerknęła na nią.
-
Heniek panią przywiózł? – bardziej stwierdziła niż zapytała.
-
Tak Anielo.
-
Oni wszyscy nie wiedzą jak to jest chodzić za nimi, sprzątać po nich, czyścić,
reperować, dbać, karmić, gotować pięć obiadów na jeden dzień, znów czyścić i
znów sprzątać. I jeszcze każdego wysłuchać i przyjąć fochy, niezadowolenie, a
potem każdemu pomagać, bo sam się nie ogarnia. Od rana do nocy żyję ich życiem!
Od rana do nocy zajmuję się ich sprawami, a w nocy Heniek…
Mira
milczała. Była obok, duża, ciepła, i milczała.
-
Gdybym mogła jeden dzień w roku przeżyć po swojemu, to… - zatrzymała się – to…
nie wiem… Nie wiem co bym zrobiła! – rozpłakała się. Złość powoli ustępowała
miejsca żalowi. Nie miała sił już rzucać sprzętami. Ale wielka fala łez
przykryła jej oczy lawiną.
Płakała
godzinę. Zmęczyła się. Wstała.
-
Muszę tu posprzątać – powiedziała cicho. Podniosła z podłogi garnczek od mleka.
Miał wgnieciony bok i odpryśniętą emalię.
-
Cholera! Mój ulubiony! – cisnęła nim ze złością. Usiadła. Była tak zmęczona, że
gotowa zasnąć nawet tu, w tych potłuczonych szkłach.
Mira
pomogła jej wstać i zaprowadziła do sypialni, położyła do łóżka. Okryła kołdrą.
Wtedy przyszły dreszcze. Mira położyła ręce na głowie Anieli. Wyszeptała coś.
Aniela już prawie zasypiała, nagle otworzyła oczy, przez sekundę patrzyła na
Mirę.
-
Muszę tam posprzątać! – zerwała się.
-
Zostaw, niech sami to posprzątają! – Mira łagodnie, ale zdecydowanie
przytrzymała Anielę. Znów ręce położyła na głowie i szeptała coś
niezrozumiałego, ale bardzo łagodnego i miłego.
Aniela
zasnęła. Mira siedziała z nią jeszcze kilkadziesiąt minut i wyszła do Henryka.
-
Co z nią? Jak pani zatrzymała tę patelnię? Przecież ona mogłaby nas oboje
zabić! Jak pani zrobiła, że ta patelnia rozleciała się w drobny mak?
-
Panie Heniu, chcę żyć – roześmiała się Mira – a z Anielą jest poważnie. Czegoś
nie wytrzymała. Pan na pewno wie czego.
Heniek
spuścił wzrok.
-
Po prawdzie to nie wiem – spojrzał w oczy Miry. Było mu wstyd, że z żoną taki
ambaras zrobił staruszce, ale pogotowia wołać nie chciał, bo byłaby sensacja na
całą wieś. I tak słychać było jak Aniela ciska się po kuchni i wrzeszczy,
wystarczy. Wezmą ich na języki.
-
Ludzie zawsze na języki biorą panie Heniu. Nawet jak Aniela przykładnie każdy
pyłek sprzątała, też brali. Też śmieli się, że salę operacyjną macie w domu.
-
Ale przynajmniej to było chwalebne!
-
Oj! Panie Heniu! Chwalebnym jest jeśli jeden człowiek podporządkowuje się
całkowicie innym? Nie zostawia nic dla siebie? Rezygnuje z własnych
przyjemności, pasji, marzeń, żeby inni byli zadowoleni?
-
Chyba nie – Henryk potarł kark.
-
Nawet pan, choć gospodarz przykładny i normę unijną pan trzyma i o rodzinę dba
jak się patrzy – nawet pan ma swoje małe ciche przyjemności – Mira wiedziała
dokładnie o czym mówi.
-
Że na ryby pójdę raz kiedyś! – obruszył się Henryk.
-
Na ryby to jedno, ale nie o to chodzi. Wie pan dobrze, że są sprawy, o których
nikt we wsi nie wie i nawet ksiądz na spowiedzi nigdy nie słyszał, a jednak się
dzieją!
Henryk
spąsowiał. Spojrzał na Mirę krwawym wzrokiem. Skąd wiedziała!
-
Po kogo pan pojechał? Po wiedźmę, to i wiedźma wie! Ale nie w porządku od żony
wołać i na boku korzystać! Chociaż dyskrecji gratuluję. Nikt we wsi nie wie,
nikt w mieście się nie domyśla!
-
Bo to pani Miro, jakoś tak…
-
Wiem jak! Ale to nie jest tylko twoja sprawa. Jeśli zdradzasz, nawet w
tajemnicy, nawet najciszej, najdyskretniej, to i tak wpływasz na rodzinę i na
jej rozpad. To się dzieje w energii rodziny… Popatrz pan na dzieci. Pomagają?
Nie. Wymagają? Tak. Popatrz pan na dziadka… Innym odda siebie bez reszty, ale
zrobić to o co Aniela prosi, nie! Pan jej nie szanuje, więc nikt jej nie
szanuje. A że pana gumiaki czyści, to już wstyd. Dla pana wstyd. Ale Aniela o
tym nie wie, bo Aniela jest dobrze nauczona koło domu chodzić i nie
pyskować. O pani z Tomaszowa ja jej nie
powiem! I ty też nie!
-
Dzięki – Henryk poczuł jak z karku schodzi zimne ostrze topora.
-
Nie dla ciebie to robię gagatku, a dla niej, żeby jej serce nie pękło i dla
dzieciaków, żeby im ojca nie odbierać. Bo dobrym ojcem jesteś chłopie. I mężem możesz
być dobrym, tylko w jednym domu naucz się żyć, z jedną kobietą. Ślubowałeś
miłość, wierność i uczciwość małżeńską? Przyrzekałeś, że uczynisz wszystko, aby
małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe?
Heniek
pokiwał głową w milczeniu.
Ty
i tak zrobisz jak zechcesz. Albo wrócisz całkiem do rodziny, albo będziesz
dalej pół na pół żył. Ale Anieli dasz prawo do zajęcia się swoim życiem. I
pomożesz do zdrowia wrócić. Bo u niej poważnie nie tylko z nerwami jest, ale i
groźniejsza dużo sprawa. Ja spróbuję zaradzić, ale nie wiem, czy nie trzeba
będzie lekarzy wołać, do chirurgów jeździć.
-
Co? – Henrykowi zaschło w ustach – co jej jest? – wyszeptał ledwo dosłyszalnie.
-
Za dużo siebie dała. A wyście wszyscy brali garściami. Nigdy nawet nie
zająknąłeś się do dzieciaków, żeby matce pomogli. Nigdy teścia nie pogoniłeś,
żeby się ludziom brudny nie pokazywał, a ciebie by posłuchał, wiesz o tym.
-
No jak teścia? Nie wolno!
-
Teściu kochany, chodź, pomogę ci, skoro Anieli żonie mojej tak zależy, umyjesz
się i czyste założysz. Jakoś po męsku byś pogadał i teść dowiedziałby się, że
TERAZ to się córce szacunek należy i posłuch.
-
A co można z tym… Czy to się… Skąd pani wie… Czy to moja wina… - Henryk nie
wiedział jak zacząć myśl.
-
Zrobić z tym coś można i ja będę robiła. Ale ty ze sobą porządek zrób, bo gdyby
nie dbałość Anieli, to pani z Tomaszowa nie spojrzałaby na ciebie!
-
A cóż ja zrobić mam, jak obie je kocham! – Henryk wybuchnął nagle.
-
A to już twój wybór! No i tej, która cię zechce na stałe. Teraz wracam do
Anieli, a ty gagatku zastanów się, co jest dla ciebie ważne. A teraz hajda z tą
karteczką do Meli, niech naszykuje zioła i proszę tu szybko przyjechać z nimi!
***
-
Pani Miro, przepraszam… niepotrzebnie Heniek panią tu wlókł, trochę się źle
poczułam…
-
Czy potrzebnie, to się zaraz okaże. Proszę tu leżeć, aj zrobię herbatę z ziół.
-
O nie! – Aniela zerwała się, ale zakręciło jej się w głowie – Chyba mam nie
posprzątane w kuchni.
-
Anielo, proszę pozwolić mi się sobą zaopiekować przez chwilę, dobrze? – Mira ma
pewny siebie głos – A jeśli chodzi o kuchnię, to nie takie bałagany już w życiu
widziałam – roześmiała się serdecznie i lekko. - Po bombardowaniu – dodała w
myślach.
Znalezienie
całego naczynia graniczyło z cudem. Czajnik elektryczny pęknięty, garnki
pokrzywione, poobtłukiwane. Ileż siły miała Aniele w napadzie furii… Wreszcie
znalazła garnek w nienajgorszym stanie, zagotowała wodę, sypnęła ziół.
Pomyślała chwilę i dodała jeszcze. – A może bym po prostu cofnęła ten czas –
przyszło jej na myśl – do pół godziny przed awanturą, szkody byłyby mniejsze…
chyba… Czy to nie za duża ingerencja… Co da Anieli skonfrontowanie się z tym
bałaganem? Przeżyje szok, ale nastąpi w niej zmiana. Trwała zmiana. A jeśli
cofnę czas – myślała Mira dalej – to co się stanie?
Rozejrzała
się po kuchni. - Acha, było tak: Aniela stała przy zlewie… wszedł syn, najstarszy, on ma ze
dwadzieścia lat… powiedział, że jest głodny… w tym samym momencie ojciec chciał
herbatę, a Aniela czuła się zapóźniona z obiadem… bo… była u lekarza! Dobrze,
że poszła! Ma świadomość, że rachunek się zbliża! Więc oni dwaj na raz, a w zlewie
jakieś rzeczy, co to za rzeczy – Mira zajrzała do zlewu – o matko na boso! Od
bimbru! Zostawili jej do umycia?! Więc jeszcze to! Cholera! I ona poprosiła o
pomoc przy obieraniu ziemniaków, bo kaszę dla ojca i kluski dla męża miała, a
córka lubi ziemniaki… Taaak… Trzy obiady, cholera, samą mnie złość bierze… Acha
i syn z ojcem, syn szukał jedzenia w lodówce, ojciec męczył o herbatę, a ona
walczyła z bimbrownicą, żeby umyć te ziemniaki, to ją wreszcie krew zalała…
Dobrze, że nie dosłownie, ale trzeba sprawdzić czy się tam co nie popsuło.
Mikrowylewy są również groźne…
Mira
miała już obraz. Kobieta wkraczająca w pięćdziesiąty rok życia dowiaduje się o
podejrzeniach nowotworu, wraca do domu, jest z tym sama, a rodzina nawet nie
zapytała gdzie była, tylko chcą jeść i pić… A ona całym życiem ich karmiła. A
przedtem matkę, ojca i brata… Brat pijak, źle skończył. Teraz ona pielęgnuje go
od dziesięciu lat. Wypadek na motorze, paraliż.
Matka
wymagająca, zmienna w nastrojach, wybuchowa, zupełnie nieświadomie manipulująca
emocjami… Ojciec pantoflarz, ale na wsi ma poważanie… I babka, która całą
rodzinę stawia na baczność, despotka…
Małżeństwo
jako forma wyrwania się z domu. Dwa lata w mieście, ale Heniek tęskni za wsią –
chodziło mu o przejęcie gospodarstwa – szwagier i tak nie podoła z wózka…
Wracają. I oboje są na prawach parobków. Matka wytresowała Anielę do porządków,
a babka do bezwzględnego posłuszeństwa…
Aniela
chciała na studia, na farmację… Ale nie pozwolili. Masz maturę, nie musisz
więcej, do dzieci i domu ci studia niepotrzebne - mówili. A Anieli marzyła się
apteka…
Przyjrzawszy
się temu wszystkiemu Mira zdecydowała zostawić pobojowisko. I nie ruszać czasu.
Niech płynie swoim torem… Im mniej się ingeruje, tym lepiej wychodzi!
Zioła
naciągnęły. Wzięła ściereczkę, otrzepała na wszelki wypadek i poszła do pokoju.
Aniela
siedziała na łóżku. Blada i słaba. Kiwała się w tył i w przód…
Mira
dała jej garnuszek z ziołami.
-
Proszę wypić dziesięć łyków, póki ciepłe. Potem zrobimy okłady, a Mela na jutro
przygotuje maść. Będzie się pani nią smarowała rano i wieczorem.
-
Ojej, ale ile jestem winna?
-
Proszę zapamiętać, że nie jest pani nikomu niczego i niczemu winna.
-
To trudne… - Oczy Anieli były nieobecne. Zaczynała sobie przypominać, ale i
napar zaczynał działać. Mira zastanawiała się co przyjdzie szybciej, sen czy
świadomość…
Sen
nie nadchodził. – Twarda bestia – pomyślała Mira – chyba trzeba zacząć od klątw
i uroków, sama nie wiem… Wolałabym z nią nie pracować tutaj, zła energia, dom
do oczyszczenia. Cholera!
-
Nie zechciałaby pani pojechać do nas na kilka dni? Odpocząć, poleczyć się
trochę u nas…
-
A co mi pani może pomóc?
-
Skaleczyła się pani – Mira pokazuje ranę na dłoni – proszę patrzeć – położyła
rękę na ranie, pomamrotała chwilę – gdzie jest skaleczenie?
Aniela
przygląda się. Coś do niej dociera… Senność ją bierze… Ale nie chce jej się
spać.
-
Dobrze – mówi pojadę do pani.
-
Proszę zebrać najważniejsze rzeczy i jedziemy.
-
Tylko… ja musze sprzątnąć w kuchni, chyba wylała mi się zupa.
-
Taaak, troszkę się rozlało, ale to nic, oni posprzątają!
-
Oni, pani Miro, tylko chcą żreć! – w Anieli rozbrzmiał daleki grzmot minionej
burzy…
-
Pani Anielo, zrobiła im pani taki mały bałaganik, że jak będą chcieli
żreć, a pani nie będzie – to będą
MUSIELI posprzątać – śmieje się Mira lekko i serdecznie.
-
Była tam pani?
-
Tak, przecież zioła parzyłam.
-
No to tylko zerknę, co im zostawiam, bo nie pamiętam dobrze.
Mira
uniosła brwi i zamknęła na chwilę oczy.
-
No to chodźmy do kuchni – powiedziała rezygnując ostatecznie z koncepcji
oszczędzenia konfrontacji autorki z dziełem zniszczenia.
-
O. MÓJ. BOŻE. – powiedziała Aniela wolno i spokojnie stanąwszy w drzwiach
pomieszczenia, które kiedyś było kuchnią – to ja to tak ładnie urządziłam? –
wydawała się zadowolona z obrazu zniszczenia.
-
No… Tak!
-
Musiałam się okropnie zdenerwować, bo nawet serwis po babuni poszedł.
Mela
uśmiechnęła się. „Serwis po babuni” – pomyślała – stłukłaś kobieto żeby się jej
wreszcie pozbyć. Ale nic nie powiedziała, będzie jeszcze czas…
Aniela
zwiedzała kuchnię. Zatrzymała się nad skorupami żeliwnej patelni.
-
To też ja? – zapytała z niedowierzaniem.
-
Tak Anielo, to też – potwierdziła Mela spokojnie.
-
Mam tyle sił? Czy taka byłam zła?
-
A jak pani myśli?
-
Byłam wściekła! Dobrze, że nikogo nie zabiłam! – rozejrzała się dokładniej –
barszczyk też ładnie zakomponowałam… Może powinnam zając się dekoracją wnętrz...
Mira
cieszyła się w duchu, że pacjentka ma poczucie humoru, będzie łatwiej pracować…
Natomiast prezentowany dystans do własnych zachowań zadziwił Mirę, gdy Aniela
wyjęła z torebki telefon komórkowy i zaczęła fotografować, a potem filmować swe
dokonania.
-
Rzeczywiście, żeby mogli zeżreć, muszą porządnie posprzątać. Chodźmy stąd! –
wzięła torebkę i wyszła. Mira poczuła, że Aniela nie chce tu wracać…
-
A kto zaopiekuje się Sebastianem? – zapytał Heniek prowadząc auto w stronę
chatki wiedźm.
-
A wiesz Heniu, gówno mnie to obchodzi!
Heniek
o nic więcej nie pytał, z zaciętą miną prowadził samochód po leśnych wybojach.
Zatrzymali
się przed chatą. Mira chwilę mocowała się z klamką samochodu, Aniela wysiadła i
szła w stronę furtki. Mela czekała w progu.
Heniek
kłaniał się Meli. Miał do niej szacunek odkąd usłyszał od teścia, jak wiele lat
temu wyleczyła z narowów złośliwego konia każąc zrobić zabieg na zębach trzonowych.
Imponowała mu wiedza o zwierzętach. Wiele razy marzył, żeby zaprosić ją do
swojej obory i chlewni… Ale nie miał śmiałości. Może teraz…
Ale
wiedźmy szybko go pożegnały i nie miał okazji nawet zapytać o krówki…
Tego
dnia trzy kobiety, po prostu zjadły kolację i poszły spać. Aniela zdecydowała
się zamieszkać w pracowni na czas pobytu u wiedźm.
-
Widziałaś, sama wybrała oborę na nocleg dla siebie, jak ona w ogóle się
szanuje?
-
Dobrze wyremontowana obora z kominkiem i wucetem może być – mruknęła Mira
prawie przez sen – zmęczyła mnie, będę spać…
-
Śpij wiedźmo – szepnęła Mela.
***
Mela
i Mira z szacunkiem traktowały swoją pensjonariuszkę. Nie dopytywały o nic, ale
spędzały z nią miły czas. Zapraszały na spacery i pozwalały przyłączyć się do
prac domowych i w ogrodzie. Rozmawiały o rzeczach prostych i błahych.
Codziennie
Aniela dostawała porcję ziół, masaż i reiki, codziennie też wszystkie razem
modliły się na brzegu stawu.
-
Właściwie dlaczego modlimy się nad stawem? – zapytała Aniela któregoś wieczoru.
-
Bo to dobre miejsce – powiedziała Mira – i księżyc ma się w czym przeglądać.
-
Acha… Bo myślałam, że modlić się trzeba w kościele i przed obrazem.
-
Modlić się można gdzie się chce, gdzie czujesz, że On słucha.
-
A wy słyszycie, że słucha?
-
Tutaj często.
-
A po czym to poznajecie?
-
Modlitwa Anielu to coś więcej niż pacierz. Modląc się nie tylko wypowiadasz
słowa, które ktoś kiedyś ułożył. Możesz to robić, ale nie musisz. Modlitwa to
szczególne skupienie. Dobrze jeśli dziękczynne, bo zawsze jest za co dziękować.
-
No nie wiem – zaprotestowała Aniela.
-
Anielo. Przeszłyśmy okupację i Powstanie w Warszawie i realny socjalizm. Zawsze
jest za co podziękować. Amen.
Aniela
milczała dłuższą chwilę. Skupiła się na tym za co chciałaby podziękować w swoim
życiu.
-
To, za co mogłabym podziękować w życiu… - zatrzymała się. Znów milczała.
Podobała jej się cisza. Cisza tej zagrody położonej w oddaleniu od siedzib
ludzkich, cisza tego domu, w którym ani radio, ani telewizor nie gadały na
okrągło, cisza tych kobiet, które choć mówią i żartują, są ciche. Robią
wszystko naturalnie, z przyjemnością i tyle ile sprawia im radość.
-
Mogłabym podziękować, że trafiłam tu do was. – Aniela spojrzała na Melę,
spojrzała na Mirę.
Uśmiechały
się.
-
To podziękuj – rzekła Mela miękko.
-
Kiedy nie umiem. Nie mam słów.
-
Nie dziękuj słowami, tylko sercem. Sercem zobacz ile harmonii jest w
przyrodzie, a ty też jesteś przyrodą.
-
Nie umiem… Nauczycie mnie?
-
Umiesz. To się ma, od urodzenia, darowane przez Boga. Uwierz, że to masz!
Aniela
milczała.
Przy
kolacji była małomówna, skupiona, wyciszona. Wypiła swoje zioła i poszła spać.
Milczała
przez następne siedem dni. Siedziała głównie nad stawem. Patrząc w wodę kiwała
się delikatnie w tył i w przód. Jadła posiłki, nawiązywała kontakt, ale nie
wdawała się w długie rozmowy, piła zioła i milczała sobie.
-
Tak jej widać potrzeba, to nawet dla nas lżej, przerabia sama – Mela
przyglądała się Anieli z sadu.
-
Żeby nam tylko ryby nie posnęły od tej terapii – mruknęła Mira z dobrotliwą
ironią
Sierpień
pogodnie malował pierwsze czerwone jabłka na drzewach, rozbrzmiewał w trawach
szmerem świerszczy, pieścił promieniami słońca, noce okraszał iskrami spadających
gwiazd. Trzciny w stawie zaczynały płowieć, ptaki kręciły się niecierpliwie, a
małe stworzonka uwijały się wokół zapasów na zimę.
Któregoś
dnia, gdy burza postanowiła zakłócić sielankę sierpniowej pogody, Aniela
przyszła na obiad z wypiekami na twarzy.
-
Znalazłam w tym pokoju, gdzie sypiam bloki rysunkowe, kredki i farby. I…
pozwoliłam sobie ich użyć… i to jest takie miłe… Czy mogę? Bo nie zapytałam…
padał deszcz, nie chciałam nad staw, siedziałam i zobaczyłam i przyszedł mi
pomysł… Można z tego skorzystać?
Mela
poczuła przez chwilę, że serce jej cierpnie. To był ułamek sekundy, ale Mira
zobaczyła.
-
Oczywiście, że może pani, Anielo – powiedziała Mela spokojnie i uśmiechnęła się
ciepło.
-
Dziękuję… I przepraszam… Nie powinnam była ruszać nie swojego bez pytania.
-
Anielo – powiedziała Mela z naciskiem – te papiery nie są nikomu potrzebne.
Proszę śmiało korzystać.
Aniela
rozradowana pozmywała po obiedzie i prędko pobiegła do siebie.
-
Pracownia znów jest pracownią… - powiedziała Mela.
-
Nie ściemniaj, widziałam! – Mira bywa bezwzględna.
-
Daj spokój, jak coś tyle lat było świętością, fetyszem, bożkiem, to nie od razu
człowiek może to oddać Anieli nawet najbardziej anielskiej.
-
Daję spokój. Tylko mówię, żebyś mi nie ściemniała, bo wiem co widziałam.
-
Napijesz się herbaty?
-
Mela, zmiana tematu, to mój sposób wyjścia z trudnej rozmowy.
-
A możemy ją już skończyć? – Mela obróciła do Miry gniewną twarz.
-
Możemy – skapitulowała Mira. Gniew Meli to ostatnie czego chciała doświadczyć
teraz.
Wieczór
się rozpogodził, słońce niewinnie zachodziło zostawiając na ziemi złoty blask, malując
niebo czerwonymi chmurami.
Aniela
spóźniła się na kolację, ale przyszła z plikiem arkuszy. Położyła je na
podłodze przy kominku. Grom obwąchał dokładnie i położył się obok nich.
-
Pani Melu, szalenie dziękuję za pozwolenie malowania.
-
Coś się dla pani dobrego wydarzyło?
-
Proszę spojrzeć – Aniela wstała od stołu, rozłożyła papiery na podłodze. Na
arkuszach linie, plamy i kolory układały się w niezrozumiałe kształty, ale dla
Anieli były one mocno znaczące. Opowiadała długo o zawartości swoich prac.
-
No, no, no…– Mira była naprawdę zadowolona – Widzę, że siły wracają.
-
Najbardziej lubię ten – Aniela wyciąga malunek. W kwadracie ciemnoczerwonej
plamy pojawia się jaskrawy żółty, wręcz świetlisty kształt jakiegoś rozerwania,
jakby przez gęstą zasłonę wpadał jeden promień słoneczny. – Jest w nim tyle
nadziei – dodała autorka.
Kolacja
pozostawiona na stole stygła powoli, a biesiadniczki pochylały się nad
malunkami.
-
Ten też jest niesamowity – Mira wyciągnęła błękitny obrazek, na którym linie pionowe
– lub jeśli odwrócić – poziome – tańczyły ze sobą niczym drobne fale na stawie
z promieniami słońca.
-
Ma pani talent! – rzekła Mela z radością – Strasznie się cieszę, że odkryła
pani te papiery i farby.
-
Naprawdę? Bo ja myślałam, że pani jest trochę przykro.
-
Nie. Nie jest – Mela patrzy w oczy Anieli.
-
Chciałabym namalować taki jeden dzień w roku, kiedy żyję na moich zasadach, dla
siebie i ze sobą. Jeden dzień w roku tylko dla mnie. Bez nich wszystkich i bez
martwienia się o nich i zastanawiania jakie obiady dziś ugotować.
Zapadło
milczenie. Dobre milczenie jakie bywa wśród ludzi, którzy się rozumieją.
-
Anielo… A czy może pani rozważyć taką myśl, że jest pani wolna od pięciu
obiadów? – zapytała nieśmiało Mira.
-
Przecież oni się tam beze mnie obesrają dookolusieńka – powiedziała Aniela
spokojnym, łagodnym głosem.
-
I co w związku z tym? – zapytała Mira.
-
Będą niezadowoleni, brudni, zaniedbają dom…
-
I co w związku z tym?
-
Ja później ręce urobię żeby był odpowiedni porządek.
-
A co to jest „odpowiedni porządek”? – Mira poczuła, że są blisko przełomowej
chwili.
-
Ma być czysto, wszystko na swoim miejscu, umyte, we właściwy sposób ułożone.
-
Proszę opowiedzieć o tych „właściwych” sposobach. Na czym polega „właściwy
sposób” ułożenia rzeczy czy uporządkowania domu?
-
Oni też nie upiorą sobie i będą chodzili brudni! Taki wstyd!
-
Anielo, wróćmy do tych właściwych porządków, co to dla pani znaczy?
-
Oni nie potrafią posprzątać! – Aniela się zdenerwowała – na pewno tam jest już
taki… Sajgon, że dwa tygodnie będzie mało, żeby dom postawić na nogi. Ale
jeszcze nie mam siły… - spojrzała na wiedźmy wzrokiem dziecka.
-
Ciekawa jestem – powiedziała Mela w zamyśleniu – czemu oni nie potrafią
sprzątać…
Znów
zapadła cisza. Tym razem nie była przyjemna. Anielę nagle olśniło, że nie dała
szansy nikomu nauczyć się dbania o dom i… o siebie. W uszach jej zaszumiało.
- Bo oni to zrobią źle i niedokładnie! Potem
ja się na nich złoszczę – Anieli łzy stanęły w oczach – i poprawiam po nich, to
już nie chcę tak, więc robię sama szybciej i lepiej! A teraz już mi ciężko, bo
wiek zaczął robić swoje. I nie dadzą mi już nigdy spokoju.
-
Oni pewnie nie, bo przyzwyczaili się, że pani wszystko robi najlepiej. Nie chcą
nawet próbować, bo wiedzą, że nie spotka się to z pani aprobatą, a wręcz
przeciwnie. Więc przychodzą i proszą. Mamo to, mamo tamto, a jak zejdą się
wszyscy na raz to pani nie wie czyją prośbę pierwszą spełnić i zaczyna się pani
denerwować.
-
Dawniej, to nie, ale teraz czasem nawet mówię nieprzyjemne rzeczy.
-
A co by się stało, gdyby pani przestała zaspokajać potrzeby wszystkich dookoła
i zajęła się sobą, tak jak teraz.
Aniela
milczała długo patrząc na swoje malunki. Skupiła uwagę na tym, gdzie z krwistej
czeluści przedziera się światło. Patrzyła i patrzyła… Żadna myśl nie mąciła jej
świadomości, weszła we własny obraz i była w nim zatopiona, zafascynowana tym
światłem, które wdziera się w ciemną otchłań. Dotknęła ręką malunku. Poczuła w
sercu miłe ciepło promieniujące na całą klatkę piersiową. Coś w niej podjęło
decyzję.
-
No… właściwie… to nic! – Aniela ucieszyła się ze swego odkrycia.
-
No właśnie!
-
Czyli mogłabym ich zostawić i po prostu wynieść się? Przestać tam mieszkać,
wyjechać, rzucić to wszystko… Czytałam kiedyś o kobietach, które porzuciły
swoje życie, rodziny, dzieci i nie żałują, bo odnalazły siebie. To tak wolno?
-
Jeśli chcesz… Ważne jest to, czego ty chcesz i czego ty potrzebujesz. Obowiązek
spełniłaś, nawet wobec prawa jesteś w porządku, dzieci są dorosłe, teraz możesz
zająć się sobą.
-
A ojciec? Heniek się nim odpowiednio nie zajmie!
-
ODPOWIEDNIO? – zapytała Mela
-
Tata jest już stary, osiemdziesiąt dwa lata, a Heniek to sowizdrzał, pamięta
tylko o krowach.
-
Na pewno?
Aniela
westchnęła.
-
No znam go! To mój mąż od trzydziestu lat. – aż przeraziło ją to, co
powiedziała. Trzydzieści lat temu pozwoliła Heńkowi poprowadzić się do ołtarza.
Dlaczego? Nie wie. Ojciec wybrał jej męża. Chodzili do niej w konkury
najfajniejsi chłopcy z okolicy. Ba! Z Wąwału i z Błogiego. Ale nie chciała za
mąż. Chciała na studia. Do miasta. Nie dali. Do małżeństwa nakłonili, a ojciec
wybrał sobie zięcia sam. Pracowitego i z zamiłowaniem do gospodarki.
-
A Sebastian? On przecież na wózku, i trzeba go pilnować, żeby nie pił.
Mira
patrzyła na Anielę w szczególny sposób. Pod jej wzrokiem rozpuszczały się
wszystkie argumenty Anieli.
Mela
postawiła na stole dzbanek z ziołami. Usiadła obok Anieli.
-
Anielo, byłam od pani cztery czy pięć lat starsza, a może w pani wieku, nie
pamiętam, ale uganiałam się po okolicy na Antoniowej kobyle, bo… – zatrzymała
się – bo chciałam sprawdzić, czy jeszcze jeżdżę konno i zrobić zdjęcia terenom,
które miały iść pod zalew. Fotografie mam do dziś, może nawet należy je wsadzić
w Internet. Teraz mam prawie sto lat, a Mira przekroczyła stówę. Wie pani
dlaczego?
Aniela
pokręciła głową.
-
Bo wszystko, cokolwiek robię, sprawia mi przyjemność. I robię dokładnie tyle
ile sprawia mi przyjemność. Jak po domu czasem przewalają się psie kłaki zbite
w wielkie puchate kłębki, to znaczy, że żadna z nas nie miała przyjemności z
zamiatania podłogi…
-
Czasem mamy zły humor i robimy pewne rzeczy bez przyjemności. CZASEM –
podkreśliła Mira.
-
Zioła, zdrowy tryb życia, odpowiednia dieta, tak, to ma znaczenie. Wspierające.
Najważniejsze to pozwolić sobie mieć przyjemność z życia. To pozwala umocnić
siebie, stać się silną kobietą!
-
Taką wiedźmą jak wy?
Wiedźmy
roześmiały się.
-
Co pani chce Anielo… Co pani chce! – zapewniła Mela.
Aniela
siedziała kiwając się swoim zwyczajem. Milczała znów patrząc na swoje malunki.
Wybrała do pokazania te, które uznała za najlepsze. A na stole zostało jeszcze
sporo arkuszy…
-
Jest jeszcze jeden problem… Doktorowa ostatnio mnie badała… w wymacała coś i
kazała zrobić diagnostykę i mam coś w prawej piersi.
-
Tak, to jest łagodna zmiana, którą powinna pani po prostu usunąć i po krzyku.
Kaszak jakiś czy coś takiego, tylko duży urósł. Bo go pani nie pokazywała
doktorowej latami!
Aniela
spojrzała zdumiona. Przecież nie mówiła nikomu i skąd Mira wie co to jest, jak
nie ma jeszcze wyników.
-
Jak się jest wiedźmą, to się wie – roześmiała się Mela – Mira ma dar widzenia
zdrowia człowieka, dlatego tu do nas przyjeżdżają czasem ludzie po poradę i po
zioła.
-
Co jeszcze widzicie?
-
Nic szczególnego. Świat, otaczającą nas przyrodę… - Mela uśmiechała się lekko.
-
A czemu nie pielicie grządek? Tylko trochę co większych chwastów wyjmiecie i
reszta rośnie. A w sadzie liście nie grabione i drzewa nie bielone… czemu tak?
I te okrągłe grządki! I psy u was jedzą marchew i kiszoną kapustę! Nie z głodu
przecież, bo michę mają… Wszystko tu u was jest dziwne. A jednocześnie dobrze
mi tu… Co to za czary?
-
Bo tu nie dzieje się nic na siłę. Przyroda nie dzieli, a łączy. Nie każe
walczyć, a współpracować, nie poświęca się, a korzysta symbiotycznie. Na
przykład w korzeniach chwastów są składniki, których potrzebują nasze sałaty
czy dynie. Więc jeśli zabieram „chwast”, zabieram mojej sałacie coś z
pożywienia. W zamian „chwast” dostaje coś od sałaty. Dlatego zabieramy tylko te, które zagłuszają
sałatę, a resztę zostawiamy, bo jest im razem dobrze.
-
Modlicie się nad stawem, ale chodzicie do kościoła, hodujecie rośliny, ale
razem z chwastami, jecie szpinak, ale z
lebiodą i pokrzywą i nie wiem co jeszcze… I macie sto lat, ale jesteście
zdrowsze od mojego ojca! Jak to jest?! Ja też tak mogę?
-
Anielo, jak pani chce… to może pani. Warto odnaleźć swoje miejsce we
Wszechświecie.
-
Mogę tu zostać?
-
A czy na pewno pani chce tu być?
-
Dobrze mi z wami, ale nie jestem u siebie, wiecie, wiem, że to gościna, i że
zasiedziałam się… Że czas wracać, ale tam nie mogę. Nie mogę już spać z Heńkiem
w jednym łóżku, nie mogę patrzeć na moje obejście, rodzinę, sąsiadów. Jak o
nich myślę to mi się robi niedobrze. Nawet jak myślę o dzieciach… Co za matka
ze mnie!?
-
Wypalenie zawodowe – to taka choroba, która dotyka ludzi, dających z siebie
więcej niż mogą dać, pracujących w stresie, bez żadnego wsparcia czy słów
uznania. Myślę, że może dotyczyć również osób pracujących w domu, w rodzinie… I
to nie jest nic dziwnego.
-
A… - Aniela zaczerwieniła się – A Heniek, bo… ja… no wiecie, nie wiem… te
sprawy, co się o nich nie mówi…
-
Seks? – nazwała rzecz po imieniu Mira – Czemu nie mówi się o seksie?
-
Bo to grzech – Aniela spiekła raka, aż na dekolcie wystąpiły plamy – znaczy
mówić grzech. A z mężem, to obowiązek. Tylko ja tak strasznie tego nie lubię! –
łzy toczyły się po policzkach – czasem to chcę, żeby znalazł sobie jakąś
kochankę i tam… bo… ja się go brzydzę! – szloch wstrząsnął kobietą – i to tak
strasznie boli – łzy lały się potokiem – a on w ogóle nie widzi, że ja się
poświęcam, czuję się jak jakaś szmata… Po prostu mnie używa! Nienawidzę tego!
O
Boże – pomyślała Mela. Pogładziła Anielę po plecach, podała zioła. Okryła
pledem.
Mira
przyniosła rolkę papieru toaletowego.
-
Skończyły mi się chusteczki – podała kawałek płaczącej.
-
Niesz-kodzi – wyszlochała – nigdy o tym nie mówiłam, nawet na spowiedzi, bo
wstyd, grzech i w ogóle. A on ciągle chce! A ja nienawidzę tego robić! Uciekam
ile mogę! Mam go dosyć. Dobry jest człowiek, ale ja już nie mogę!
Łkała
cicho. Już wydawało się, że wszystko mija, gdy nagle szarpnęły nią torsje. Mela
zdążyła podstawić miskę.
Wiedźmy
wymieniły spojrzenia. Było gorzej niż przypuszczały. Głęboki uraz tkwiący w
Anieli miał swoje źródło gdzieś tak głęboko, że nie widziały go dobrze.
-
Przepraszam – Aniela wytarła usta – pójdę się umyć.
-
Dasz radę sama? – Mela zrezygnowała z grzecznościowej formy.
-
Tak – chlipnęła Aniela.
***
-
No to mamy zagwozdkę – Mela sprzątała po kolacji.
-
Mamy hardcor – jak mawia Marcelina – ona tu z rok będzie siedziała i jeszcze
gotowa nam grządki wypielić!
-
Mira, spokojnie. Nie będzie tak źle! Dajmy jej czas…
-
A co robimy? Z resztą nam się nigdzie nie śpieszy, to ona boi się, że nie zdąży
jeszcze nacieszyć się życiem. Ale nie wiem co zrobić, żeby w miarę miękko
odkrywała siebie.
-
Niech maluje – Mela pokiwała głową – sama się odkryje przed sobą, a my pomożemy
jej zrozumieć. Nie mam lepszego pomysłu.
-
A ja nie chcę wchodzić jej zbyt mocno energetycznie, bo nie wytrzyma. Z tym
guzem tylko popracuję, żeby go unieszkodliwić, bo nie jest taki łagodny…
-
Cholera.
Aniela
wróciła umyta i w piżamie.
-
Nie pójdę dzisiaj nad staw, dobrze? Pomodlę się po swojemu.
-
Ok., nie ma obowiązku – Mela ma ciepły łagodny głos.
-
I przepraszam, nie sądziłam, że się wyrzygam na ten cholerny seks. Nigdy więcej
nie będę tego robiła.
-
W porządku. Jak poczujesz, że nie chcesz być sama – przyjdź do nas.
-
Dobrze. Dobranoc.
-
Dobranoc.
Wiedźmy
poszły nad staw. Księżyc świecił wysoko, lekki wiatr gładził sad, żeby mu się
dobrze spało. Układał zakładki i plisy na tafli wody. Szeptał w szuwarach.
Usiadły
na ławeczce. Mira wyjęła papierosy.
-
No co ty?
-
Mela, cicho, ostatni raz paliłam w siedemdziesiątym ósmym.
-
Zwali cię z nóg.
-
A może o to chodzi?
-
To daj i mnie!
Paliły
patrząc na wodę. Księżyc skakał po falach i zupełnie tracił swój okrągły
kształt. Rozbłyskiwał światełkami na wodzie.
-
Babcia Marynia wiedziałaby co zrobić. Ja jestem zagubiona. Aniela w polu
doświadczeń ma całkowite podporządkowanie, ale nie widzę przemocy seksualnej –
Mira myślała głośno.
-
Bo nie było, jeśli nie liczyć grubych żartów, jakie opowiadał ojciec w jej
towarzystwie i pod jej adresem.
-
Wiesz, mam wrażenie, że ona po prostu jest… homoseksualna, tylko o tym nie wie.
-
Myślisz? Lesbijka? To by się trzymało kupy. Stąd jej ucieczka w opiekę nad
domem. Samorealizacja poniżej ambicji. Poddaństwo, uległość i służalczość…
Całkowita negacja własnych potrzeb, podświadomość pilnuje! Seks jest be. Tatuś
potwierdził swoimi żarcikami.
-
Miodzio. Tylko zwariować!
-
Ciekawe jak jej matka…
-
Widzę jej myśli o matce… Nie było relacji, kontaktu… głęboki deficyt. Matka
właściwie poza rodziną – również cała w zadaniu opieki nad domem. Jedyna
płaszczyzna porozumienia to wspólne sprzątanie… Matka pokazuje siebie jako
świętą męczennicę, poświęcającą życie i zdrowie rodzinie.
-
Zostawmy to – Mela zaciąga się dymem – strasznie śmierdzi, ale dobre – mówi z satysfakcją.
-
No – potwierdza Mira – i jeszcze wódeczki się napić…
-
Na życzenie – Mela wyciąga piersióweczkę z nalewką wiśniową.
-
Geniusz!
-
Ba!
-
Tyle lat z tobą żyję i wciąż potrafisz mnie zaskoczyć… - mówi Mira.
-
To chyba dobrze, bo nie nudzisz się – Mela odkręca korek – masz, ciągnij z
gwinta, po takiej robocie nie czas na kryształy – podaje Mirze trunek.
-
Mmmm… pycha!
-
Znalazłam jeszcze z dziewięćdziesiątego roku. Lato było zimne i deszczowe, więc
słodziłam i słodziłam ten sok, ale wyszło ekstra.
-
Że też ty pamiętasz jakie było wtedy lato…
-
Nie ja, tylko wiśnie pamiętają.
-
Acha!
Patrzą
na wodę, na księżyc. Palą papierosy i popijają nalewkę. Dobrze im. Plecy okryły
kocem, żeby chłód wieczorny nie lizał im nerek. Wsparte o siebie, jak wtedy,
dawno temu…
- Jak pojedziemy nad Adriatyk, to cię wrzucę
do morza – Mela wraca do planów podróży.
-
Pewnie taak, jestem coraz bardziej gotowa. Na razie zastanawiam się czy wziąć
prysznic, czy popływać w stawie.
***
Dzień
budził się deszczowo, szmerliwie, pokapująco i pluszcząco.
Aniela
otworzyła oczy, za oknem nie było słońca. Otuliła się kołdrą i odwróciła na
drugi bok.
Czuła
w sobie głęboki spokój i prawo do leżenia w łóżku o wpół do siódmej rano.
Uśmiechnęła się, zwinęła w wygodny kłębek i zasnęła.
***
-
Śpi – zameldowała Mela.
-
To dobrze, niech odsypia. Byle piła zioła, jeść nie musi. Jak schudnie, to i
lepiej dla niej.
-
Mira, ale ona tak śpi już czwarty dzień, to nie jest niepokojące?
-
Nie. Pije, je, sika, wydala, znaczy organizm funkcjonuje prawidłowo. A że
odsypia, to i chwała Bogu. Przez sen lepiej i mniej boleśnie poradzi sobie z
traumami. Przecież co chwila miała wgląd. Ile można wytrzymać? I tak dobrze dla
nas, że przeżywa w sobie, a nie ekspresyjnie nam tu demolkę funduje.
-
Mira, czasem myślę, że jej nie lubisz.
-
Lubię? Nie lubię? A jakie to ma znaczenie? Jest nieszczęśliwą kobietą, która
rozmieniła życie na drobne i właśnie do niej dociera, że za chwilę, będzie
stara, a nic dla siebie nie zrobiła. I jednocześnie jest u nas już drugi
miesiąc, przyznam, ze czuję się trochę zmęczona. Normalna sesja terapeutyczna
trwa godzinę raz w tygodniu, a nie tak
jak u nas. A najgorsze jest to, że ona czasem chce pomagać i zaprowadzać swoje
porządki w najlepszej wierze.
-
Godzinę raz w tygodniu to ona może na drutach robić, a nie porządek ze sobą.
-
A może dać jej wizję przyszłości? Niech patrzy w kulę, jak chłopcy kiedyś,
pamiętasz.
-
Myślałam o tym… Tylko czy ona to dźwignie? Wiesz, racjonalna jest do bólu.
***
Wielkie,
soczyste papierówki czekały, zapraszając w cień starej jabłoni. Wokół wisiały
jabłka, leżały jabłka i pachniało jabłkami. Mela i Mira zbierały spady na
kompot i szarlotkę. Miały ochotę na słodkość.
-
Chyba zrobię czekoladę do tej szarlotki – mruczała Mira, która była wielkim
łakomczuchem.
-
Zrób, zrób, a ja w tym czasie sprzątnę chałupkę, bo już brudek nam się wdał.
Krzątały
się każda wokół swojego zadania. Z kuchni pachniało przecudownym aromatem
prażonych jabłek, cynamonu, goździków, ciasta… Mela wymiatała kłębki psiej
sierści spod mebli o z kątków. Było im wesoło i beztrosko.
Ciasto
w duchówce dochodziło, gdy do chatki weszła Aniela. Pozdrowiła Wiedźmy,
przyjrzała się co Mela robi.
-
Pani Melu, to nie tak należy zamiatać – zaczęła, ale urwała – przepraszam, to
odruch…
-
W porządku – powiedziała Mela, chociaż poczuła, że to nie jest w porządku.
-
Czy mogę z wami porozmawiać teraz? – zapytała Aniela wstawiając wodę na
herbatę.
-
Teraz? To znaczy w tej chwili, za pół godziny, czy wieczorem? – doprecyzowała
Mira.
-
Jeśli to możliwe… chciałabym jak najszybciej.
-
Czy stało się coś ważnego.
-
Tak. Wpadłam na rozwiązanie.
-
Acha. To proszę pobyć z tym rozwiązaniem jeszcze chwilę, ja dokończę ciasto,
Mela porządek, pani herbatę dla nas wszystkich zrobi i usiądziemy pogadać – czy
tak będzie dobrze?
-
Doskonale.
***
-
Więc co to za rozwiązanie – zapytała Mela licząc w duchu, że Aniela ma jakiś
pomysł radykalnie zmieniający jej życie.
Siedziały
przy stole z szarlotką i czekoladą Miry. Herbata stygła w oczekiwaniu na miód.
-
Postanowiłam, że nie wrócę do domu.
Mira
i Mela wymieniły spojrzenia. Aniela zauważyła to.
-
Czy to się wam nie podoba?
-
Proszę opowiedzieć coś więcej.
-
Postanowiłam, że Heniek mnie spłaci, nie będę się rozwodzić, bo to nie ma
sensu, szkoda pieniędzy. Spłaci mnie i ja przepiszę całe gospodarstwo na niego.
W końcu żenił się z gospodarstwem, nie ze mną. Wezmę pieniądze i wyniosę się do
miasta. Otworzę firmę z usługami porządkowymi i takim jedzeniem na zamówienie,
co się dowozi do biur, czy gdzieś. Więc zarobię na siebie. I nie będę więcej na
wsi, nawet tu nie przyjadę. Najlepiej jak pojadę do Warszawy, bo tam dużo pracy
i biur teraz jest. Poradzę sobie.
Najpierw myślałam, że nic nie umiem robić, że nie nadaję się do pracy, ale jak
poszukałam na Internecie, to zobaczyłam, że jest potrzeba na mnie, że mogę się
odnaleźć. Nawet żebym miała na służbę do ludzi pójść, to wolę tak, niż siedzieć
tu. – Zawiesiła głos spoglądając na wiedźmy. Szukała aprobaty. Aplauzu.
-
Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytała Mira miękko. W pewnych rozmowach
mówiła bezpośrednio „ty”. Nikt nie miał jej tego za złe.
-
Tak. Chcę kończyć pracę i żyć swoim życiem. Chodzić do teatru, do kawiarni, do
kina i na miasto. Siedzieć i patrzeć na przewalający się ulicami tłum, spotykać
ludzi, ale nie ciągle tych samych! I pracować, ale nie okrągłą dobę! Bez
podziękowania i bez wynagrodzenia.
-
Czy jesteś absolutnie pewna, że tego chcesz – zapytała Mela ciepłym głosem.
Aniela
spojrzała na nią zdumiona.
-
Tak!
-
A co czujesz kiedy myślisz tę myśl o wyniesieniu się do miasta? – Mira pyta
miękko, ale wiadomo, że trzeba odpowiedzieć szczerze.
Aniela
zastanawia się. Wyobraża sobie swoje nowe życie. Osiem, góra dziesięć godzin
oddaje pracy, ale reszta doby jest dla niej, mieszka sama, śpi sama, jest sama…
-
Czuję się cudownie samotna. Wolna od wszystkich. Daję siebie tyle ile chcę i
tym, komu chcę. Tu nie jest to możliwe – uprzedziła pytanie znając już Mirę i
Melę – bo tu zbyt wiele walki musiałabym włożyć w odzyskanie niepodległości.
Nikt z nich, ani mąż, ani ojciec, ani syn, ani nawet sparaliżowany brat nie
pozwoli mi jej odzyskać. Nikt!
-
Anielo, - Mela nachyla się ku kobiecie
– a kim byłabyś, gdybyś nie miała takiej myśli?
Aniela
patrzy za okno. Długo nie odrywa wzroku od róż przed gankiem.
-
Trupem – odpowiada cicho i bardzo poważnie – nawet jeśli żyłabym, byłabym
trupem.
Długa
cisza, która nastąpiła po tych słowach nie zmąciła się nawet brzęczeniem muchy.
-
Anielo, wiesz, że wszystko co robimy i o co pytamy jest dla twojego dobra,
żebyś mogła zobaczyć wyraźnie wszystko, co potrzebujesz zobaczyć – Mira wolała
zrobić wstęp, bo obawiała się, że może zostać źle zrozumiana.
-
Tak? – Aniela wiedziała, że teraz nastąpi bardzo trudne pytanie. Ale była na to
gotowa. Na wszystko, byle nie wracać do domu.
-
A gdybyś teraz, na chwilę odwróciła swoją decyzję, i przyjrzała się takiej oto:
Ja Aniela decyduję się wrócić do domu i wieść życie w mojej rodzinie
wykorzystując wiedzę o sobie jaką mam i realizując moje prawa oraz moje pasje i
zainteresowania.
-
Czy to jest prawda Anielo? – zapytała Mela.
-
Nie! W żadnym wypadku nie! – Aniela aż spąsowiała.
-
A czy z całą pewnością wiesz, że to na pewno nie jest prawda? – Mira idzie krok
dalej.
-
Wiem z całą pewnością, że to nie jest prawda! Chcę stamtąd odejść jak
najszybciej! Nie wyobrażam sobie, żebym mogła tam być! Nienawidzę tego miejsca,
tej wsi, tych wszystkich ludzi – łzy trysnęły, Aniela skuliła się – Nie chcę tu
być – chlipała jak dziecko.
-
Przesadziłaś – szepnęła Mela do Miry.
-
Anielo. Zastanów się jeszcze nad jednym pytaniem.
-
Tak? – chlipnęła.
-
Kim byłabyś, gdybyś nie miała takiej myśli o powrocie do domu?
-
Jakbym się nad tym nie zastanawiała?
Mira
skinęła głową.
-
Byłabym taką samą bezwzględną suką jak oni wszyscy! – Aniela powoli uspokajała
się. – Ja o tym myślałam, zastanawiałam się, czy mi wolno odejść, czy wolno mi
zostawić ich samym sobie. Modliłam się o mądrą decyzję. A jak spałam, chyba
tydzień przespałam, co?
-
Dwa i pół tygodnia spałaś Anielo.
-
No to się wyspałam – uśmiechnęła się przez łzy – a śniło mi się ciągle moje
życie. Śniło mi się to co za mną. Jak się przebudzałam, to przychodziło
zrozumienie, że nie miałam wpływu na decyzje, które wobec mnie zostały podjęte.
Ani na to co się wydarzyło Sebastianowi, ani na to, że matka była taka oschła.
Ani nawet na to, że ojciec wziął sobie parobka i zrobił z niego następcę tronu,
płacąc mu mną – dobrą, usłużną, cichą żoną. A potem śniło mi się, że poszłam
sobie w świat, jak w bajkach o Jasiu, że z węzełkiem idzie, a w węzełku ma
tylko bochenek chleba od matki. I zastanowiłam się co mi matka dała. Umiem
tylko sprzątać i gotować. To jak się przebudzałam, siadałam przy komputerze i
szukałam pracy dla kucharki i sprzątaczki. I w Warszawie jest dużo, bardzo
dużo. A potem śniło mi się, że mieszkam w mieście. Najpierw wynajęty pokoik,
potem kawalerka, na co mi więcej? I że pracuję u ludzi, pilnuję dziecka, gotuję
i sprzątam. Śniło mi się, że chcą żebym u nich zamieszkała, ale nie zgodziłam
się i rzuciłam tę robotę i że zaczęłam sprzątać biura i obsługiwać catering. I
że zrobiłam z tego biznes, bo ja wiem jak co sprzątać, żeby się nie namęczyć, a
żeby było pięknie. I mogę tego uczyć. Otworzyć szkołę żon. – Roześmiała się,
ale nie było tam sarkazmu. – A skoro to jest mój talent, to czemu chować go pod
stodołą?
-
No to niezłe sny miałaś Anielo – uśmiechnęła się Mela.
-
I jeszcze śniło mi się jak to jest wrócić do domu i być sama ze sobą. We śnie
było to cudowne uczucie. Chcę tego doświadczyć!
Wiedźmy
uśmiechnęły się. Jest gotowa – pomyślały jednocześnie.
-
Postanowiłam też, że jutro zacznę załatwiać sprawy.
W
miesiąc później Aniela faktycznie wyniosła się do Warszawy.
I
nikt nie miał cienia pretensji do wiedźm, że tak się stało.
Nie
minął rok, a Aniela odnalazła się w stolicy jako dobrze prosperująca firma zatrudniająca
kilka osób.
W
rodzinnej wsi nie pojawiła się nigdy.
Za
to często odwiedzała Melę i Mirę w ich chatce na leśnej polanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz